Spis treści

poniedziałek, 20 czerwca 2016

2 (4)

- Clandestine, jaki związek miałeś z rebelią przeciwko moim rodzicom? – spytała królowa, zrzucając kaptur podróżnego płaszcza. Spojrzała na hrabiego wzrokiem, który jakby błagał o zaprzeczenie. Hrabia wziął w płuca haust zimnego powietrza, domyślając się, że ktoś doniósł Oleandrze o jego niechlubnej przeszłości. Chciał odpowiedzieć swojej pani, lecz nie potrafił – głos odmówił mu posłuszeństwa, gdy miał opowiedzieć jej o tym, co zostawił w grobie z rodzicami królowej.
- Odpowiedz mi! – zażądała Oleandra, marszcząc groźnie brwi. Spadała coraz głębiej w przepaść nieufności. – Czy to ty doprowadziłeś do ich śmierci, zdradzając ich zaufanie?
- Tak. – Hrabia nie potrafił ukryć wstydu w głosie. Korzystając z piorunującego wrażenia, jakie wywarł, odbierając Oleandrze mowę, kontynuował:
- Byłem młody i zachłanny. Chciałem się dorobić ot tak, bez wysiłku. Twoi rodzice... ufali mi, ale przez moje młodzieńcze wybryki odebrali mi ziemię. Byłem wściekły i rozgoryczony. Chociaż twój ojciec, pani, starał mi się to wszystko wytłumaczyć, młody, zakuty łeb nie chciał słuchać: zwróciłem się do spiskowców, ale i w tym nie byłem za dobry. Twoja matka rozszyfrowała mój list i zostałem wygnany. Spędziłem na wygnaniu pięć lat, podczas których nie widziałem mojej rodziny. Nie byłem świadkiem narodzin mojego syna, jego pierwszych kroków, słów, ale zrozumiałem swoją lekcję. – Ton hrabiego był gorzki, a z jego miny wywnioskować by można, że zawędrował całym sobą dwadzieścia trzy lata wstecz. Ciągnął swą opowieść, przypominając sobie tamte czasy, jakby to było wczoraj.
- Zacząłem więc traktować ją jako szansę, by odpokutować. Zdobywałem ziemie za granicą, zdobywałem szacunek w Ravell i sąsiednich księstwach, i jak sądziłem, dzięki temu miałem wrócić w łaski twoich rodziców, Wasza Wysokość, i przede wszystkim, do rodziny. – Nikt nadal nie ważył się przerwać opowieści, gdy hrabia się usprawiedliwiał po trochu przed Oleandrą, po trochu przed samym sobą. - Wtedy po raz kolejny zwrócili się do mnie spiskowcy. Wiedziałem, że szykują atak i chciałem ich powstrzymać, ale było za późno. Nie zdążyłem na czas ostrzec stolicy, a rebelianci wykorzystali informacje o słabych punktach zamku, które dałem im wcześniej. – Głos hrabiego stawał się coraz słabszy z każdym następnym, boleśniejszym wspomnieniem. - Gdy dotarłem do domu, Vertige było już pod oblężeniem. Król już nie żył, a królowa... starałem się do niej dotrzeć, ale gdy w końcu przebiłem się przez szranki wroga, umierała. Tak jak moja żona i mój mały synek... Obiecałem twojej matce, że naprawię swoje błędy poprzez pieczę nad tobą. Obiecałem, że już nigdy nie zawiodę lojalności wobec mojego władcy.




Przez chwilę królowa milczała, jakby mierząc w sobie słowa hrabiego. Nie wiedziała wiele o szczegółach śmierci swoich rodziców i na pewno nie podejrzewała, że przyłożył do niej rękę człowiek, którego traktowała jak ojca. O ironio. Cała kompania wstrzymała oddech, czekając na wyrok Oleandry. Sherine wyglądała na zaniepokojoną o tyle sytuacją Clandestina, o ile swoją własną – wszak ona też nie była święta: ojciec jej męża brał udział w tamtej rebelii, a sam małżonek Sherine zginął w następnej, mającej na celu pozbycie się już Oleandry. 
Rycerze hrabiego szukali miejsca, w którym najbezpieczniej zatrzymać wzrok, ale ani pokryte połaciami śniegu zielonawe łany pastwiska, ani biegnąca nieopodal rzeka, ani nawet mroźne, bezchmurne niebo nie były zbyt dobrym rozwiązaniem. Nawet Irman, do tej pory tak irytująco arogancki, wydawał się być zbity z tropu.
- I ty śmiesz mówić o lojalności? – syknęła Oleandra tonem zupełnie do niej niepodobnym. Wiele osób zraniło ją, lub zdradziło jej zaufanie odkąd włożyła na głowę koronę, jednak nikt nie był jej tak bliski jak Clandestine. Jego zdradza zachwiała fundamentami całej jej osoby. – Odejdź stąd. – mówiła powoli i dobitnie, tak zimnym tonem, jak toń płynącej obok rzeki. – Odejdź i nie wracaj już nigdy. Ani w moim królestwie, ani w królestwie mojego męża nie ma dla ciebie miejsca. Powinnam kazać cię zabić. – Na te słowa, Irman sięgnął miecza przy pasie, jednak Oleandra pokazała, że nie będzie to konieczne. – Ale wolę patrzeć, jak twoje ego cierpi, bo oficjalnie obdzieram cię ze wszystkich tytułów, które nadano ci w moich dwóch królestwach. Odbieram ci ziemie i prawa. A teraz zejdź mi z oczu, zdrajco. – zakończyła, patrząc beznamiętnie w oczy hrabiego, które rozszerzyły się w niemej rozpaczy. Chciał ją błagać, paść na kolana i przepraszać, jednak wargi mu zdrętwiały, a mózg wydawał się pracować na zwolnionych obrotach. Był w stanie jedynie skinąć głową towarzyszom i oddalić się w odrętwieniu, by znaleźć sobie ponownie nowy dom.



Natomiast Oleandra potrzebowała czasu do namysłu. Zarządziła postój, zsiadając z konia i odeszła od swojej kompanii, by pomyśleć w spokoju. Usiadła na grubym płaszczu tuż nad stromym brzegiem rzeki i przez dobre kilka minut przyglądała się jej toni, spiętrzonej tu i ówdzie jeszcze dzikością gór, z których wypływała. Po kilku kwadransach poczuła, że ktoś się zbliża. Irman usiadł obok królowej i milczał przez chwilę. Nie był to jednak ten rodzaj ciszy, który krępuje i zmusza do szukania sztucznych tematów do rozmowy. Rozgadana rzeka mówiła wystarczająco dużo, aż w końcu Irman, który nigdy nie nadużywał swojego języka na niepotrzebną gadkę znalazł coś, co warte było powiedzenia.
- Przykro mi, że to wszystko cię spotkało. Trudno stawić czoła takiej zdradzie. – Oleandra potrafiła tylko wzruszyć na to ramionami. Tak jak i na następne słowa towarzysza, gdy spytał:
- Co teraz zamierzasz zrobić? Bez Clandestina Vertige jest niemal bezbronne. Ktoś musi się zająć stolicą, gdy będziesz w Devon. – Nie doczekawszy się odpowiedzi, Irman podrapał głowę pomiędzy splątanymi włosami i zaproponował:
- A może ona? – wskazał podbródkiem na Sherine. – Wyślij z nią ludzi, jeśli jej ufasz. Widziała, jak kończą twoi wrogowie, więc się nie odważy. Wiem, że masz Radę w stolicy, a ona może ją nadzorować w twoim imieniu. Zostaw jej kilka wskazówek. To chyba byłoby najrozsądniejsze rozwiązanie. – Po kolejnej milczącej odpowiedzi Oleandry, Irman najwyraźniej się zmieszał. Nie był przyzwyczajony wykazywać inicjatywę, więc gdy została ona odrzucona poczuł się poniżony. Wstał z miejsca, wycofując się ze swoich słów. -  Ale nie wiem, nie jestem politykiem. Jestem od machania mieczem, nie od układania paktów.
- Nie. – odezwała się nagle królowa. Nie wiedział, czego to „nie” miało dotyczyć: czy jego pomysłu, czy tego że zamierzał pójść. Oleandra wstała z miejsca, zatrzymując rycerza. – To dobry pomysł. Właściwie, jedyny słuszny na tą chwilę. Dziękuję, Irmanie.
Do podziękowań rycerz nie był tym bardziej przyzwyczajony, więc speszył się niezmiernie, chociaż starał się zbyć to niedbałym machnięciem ręki. Oleandra uśmiechnęła się blado, co przy jej nastroju było niezwykłym dokonaniem i zaproponowała powrót do reszty, by oznajmić im decyzje, jednak Irman miał jej jeszcze coś do powiedzenia:
- Wtedy, w tej karczmie... Nie chciałem cię sprzedać. Ten gach był gotów wparować do twojego pokoju i zgarnąć cię żywcem stamtąd. Zaproponowałem mu układ i pokazałem mu fałszywą drogę. Powiedziałem, że pojedziemy gościńcem, a później bezpieczniejszymi lasami. Obiecałem, że tuż przy granicy z Devon będą mogli cię dopaść w Lesie Przeznaczenia. Ale my nigdy tam nie dotrzemy,  bo idziemy przełęczą, czego zupełnie się nie spodziewają przez niewygodę i mróz, jaki tam panuje. To był jedyny sposób, żeby ich odciągnąć z naszego tropu.
Zostawiając oniemiałą Oleandrę z tą kolejną rewalacją, rycerz poszedł posilić się jeszcze przed drogą. Królowa wiedziała, że czasu pozostało im już niewiele, a mieli sporo drogi do nadgonienia, dlatego zarządziła, by rycerze Clandestina jechali z Sherine do Vertige i pod żadnym pozorem mieli nie opuszczać jej boku. Przyjaciółka próbowała jeszcze oponować i proponowała swoje wsparcie w tej trudnej sytuacji, ale Oleandra podjęła już decyzję. Potrzebowała, by ktoś jak najszybciej zjawił się z jej rozkazami w Radzie, więc nie było czasu do stracenia. Po kolejnym kwadransie każdy ruszył w swoją stronę.




W Tamirze wciąż panowała niezbyt wesoła atmosfera, co było zrozumiałe, w świetle kolejnej wojny, jaka najwyraźniej czekała cały kraj. Elisa nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem żołnierze z polecenia Sarabelli zakradli się tak niespostrzeżenie w bramy miasta. Dopiero jeden ze zwiadowców wyjaśnił, jakoby mieli to być najemnicy, szkoleni do skrytobójstwa. Ci sami ludzie zabijali królów i możnowładców innych krajów nie zostawiając po sobie najmniejszego śladu, stąd szybko otrzymali przydomek: Armii Cieni. 
Armia ta walczyła dla każdego, kto przedstawił rozsądną cenę, a oznaczało to, że zdradziecka Sarabella musiała mieć skądś pieniądze. I to najbardziej gryzło Królową Matkę. Wszak, gdy zbiegła, Hal wysłał za nią pościg. Nie było właściwie żadnej możliwości, by skryła się w granicach Ravell. Jej sponsorzy musieli działać w ukryciu, a jeśli byli oni krajanami Elisy, oznaczało to, że miała lisa w kurniku. Postanowiła, że wykorzysta wszystkie swoje asy w rękawie, by odkryć, kto finansuje uzurpatorkę i rozprawić się z nimi, choćby własnoręcznie. Lady uznawała ten atak za atak na własne dziedzictwo, przecież włożyła tak wiele energii i siły w posadzenie zarówno Hala, jak i Oleandry na tronie, a teraz miał przyjść ktoś, kto chciałby zaburzyć ten porządek, podając na tacy władzę tej małej żmji, która wkradła się w łaski Elisy, zgrywając skromną arystokratkę, gotową oddać się jej protekcji. Idealna synowa, też mi coś! Myślała Elisa, rozdzielając zadania na rozpoczynający się wtorkowy dzień. Taka słodka, taka posłuszna! Ostatni raz dała się zmylić i uśpiła swoją czujność. Teraz zamierzała znaleźć winnych i doprowadzić ich tam, gdzie ich miejsce: prosto na szubienicę, ot co!
Nim to nastąpi jednak, czekały na nią typowo przyziemne sprawy. Odkąd zamek został zaatakowany, twierdza Tamir stała się ostoją dla Elisy i jej dworu, a także gości. Pod nieobecność syna, to właśnie Elisa podejmowała wiele decyzji politycznych i można by rzec, że w końcu miała upragnioną władzę w swoich rękach. I o ile już wcześniej zdawała sobie sprawę, że to nie zabawa, o tyle teraz ciężar ponoszonej odpowiedzialności i ilość obowiązków męczyły królową matkę niezmiernie. Jej ukochane polityczne rozgrywki mogły odbywać się tylko w ramach tych mniej istotnych lub takich, które nie mogły czekać na kontakt z królem, bądź królową. A zarówno jednych, jak i drugich było sporo, dzięki czemu Elisa mogła dać się ponieść swojej pasji: spiskowaniu. Jednak oprócz tego, na jej głowie spoczywało mnóstwo typowo kobiecych obowiązków. Wszak była gospodynią twierdzy. Musiała zadbać o poddanych poza i w murach Tamiru. Dwoiła się i troiła, by pomimo wojennych sankcji, wszystko było jak należy. Przyjmowała gości i posłańców, by mogli zanieść okolicznym władcom wiadomość, że korona nie utraciła siły. Ostatnim czego potrzebowali było to, by hrabiowie pomyśleli, że Hal i Oleandra nie są na siłach, by utrzymać królestwa.
Tak więc, gdy strażnik zapowiedział dzisiejszego gościa, zapowiadającego się jako wysłannik zamożnej, zatroskanej lady, Elisa nakazała go wpuścić, przygotować strawę oraz czyste ubrania. Sama udała się do swoich obowiązków, dając mężczyźnie odpocząć nim powita go osobiście i pokaże, że jego pani nie ma się czego obawiać. Do spotkania doszło dwie godziny po południu. Elisa przechadzała się po murach obronnych, pokazując gościowi jak daleko sięga widok z najwyższej baszty.
- Powiedz raz jeszcze, panie, na czyje polecenie jesteś? Mój szambelan ma niesamowity problem z wymową i czasem niektóre nazwiska stają się nieczytelne, gdy mi je przedstawia. – wyjaśniła Elisa, pokazując straży, by otwarli im drzwi na schody baszty, by móc skierować się już ku głównym komnatom.
- Lady Sarabella, królowo matko. – Na dźwięk tego imienia Elisa przystanęła w pół kroku, ale odzyskawszy rezon, pokonała kolejny stopień.
- A więc czego chce twoja pani, wysyłając szpiega na mój dwór?
- Nie szpieguję. – zaprzeczył mężczyzna - Jestem posłańcem i przynoszę ci ofertę mojej pani. – Milczenie Elisy zostało odebrane jako zachęta do kontynuowania, gdy pokonywali ostatnie stopnie w dół.
- Sarabella darzy cię ogromnym szacunkiem, królowo matko. To dzięki tobie znalazła się na dworze i miała możliwość poznania jego wysokości.
- Och – przerwała Elisa, skromnie machając ręką, chociaż w geście tym wyczuwalna była irytacja. – Nie przesadzajmy. Myślałam, że twoja pani jest zupełnie innego rodzaju niewiastą. – odparła, wychodząc z wieży i wkraczając ze swoim towarzyszem w progi głównej sali.
- Moja pani wierzy, że od początku przeczuwałaś jej potencjał i wcale nie zamierza niszczyć wszystkiego na co tak ciężko pracowałaś. Również przez wzgląd na króla, którego darzy równie głębokim uczuciem. – Te słowa dyplomaty, wypowiedziane ze śmiertelną powagą i wiarą niemal doprowadziły lady do wybuchu śmiechu i ostatkami sił udało jej zachować się w pełni profesjonalnie, gdy łagodnym ruchem rąk zachęciła mężczyznę do kontynuacji.



- Otóż, lady Sarabella wysunęła propozycję według której twój kraj wcale nie przystąpi do wojny. Oleandra straci swój tron, który prawnie należy się mojej pani, natomiast jej małżeństwo z królem zostanie unieważnione: wszak jeśli to małżeństwo zawarła jako królowa Vertige, którą prawnie nie jest, to więzy są nieważne, gdyż doszło do fałszerstwa. Dzięki temu, król Hal będzie mógł poślubić moją panią, tak jak sama sobie tego życzyłaś, pani. – skłonił nieco głowę, splatając dłonie ze sobą przy kolejnej części oferty:
- Ona odzyska tron, ty pozbędziesz się Oleandry i zyskasz synową, jakiej pragniesz i na jaką zasługujesz, a w Ravell nie dojdzie do kolejnego rozlewu krwi. To sytuacja, w której wszyscy będą beneficjentami.
- Poza Oleandrą, oczywiście. – zauważyła Elisa, czemu dyplomata przytaknął równie gorąco jak do tej pory opowiadał o pięknym planie Sarabelli.
- Oczywiście.
Elisa założyła ręce na siebie, obracając się w stronę okna, zatopiona we własnych przemyśleniach, co dało nadzieję na to, że będzie skłonna do współpracy. Natomiast w rzeczywistości królowa matka zastanawiała się, do czego doprowadziła swoim stylem bycia. Wrogowie jej syna zaczęli uważać ją za potencjalną sojuszniczkę i zdrajczynię. Swoimi knowaniami doprowadziła do sytuacji, w której uzurpatorka ma czelność wysłać oficjalnego przedstawiciela, by wprowadził ją w plan i wręczył jej dowód rzeczowy w postaci przypieczętowanego przez samą zainteresowaną.
- Nie wiem, jaki obraz mojej osoby i mojego państwa odebrała Sarabella, przebywając na moim dworze, ale ludzie Ravell, a w tym ja są ludźmi lojalnymi. Lojalnymi zarówno swoim władcom, jak i swojej rodzinie. – Uśmiech na twarzy dyplomaty gasł z każdym słowem Elisy, a ona unosiła się, oburzona propozycją, jaką dostała:
- Twoja propozycja jest dla mnie obrazą, zarówno jako dla matki, jak i dla przedstawicielki mojego syna. Jestem wierna wobec mojego kraju i mojej rodzinie. – głos Elisy podnosił się z uprzejmego szeptu do oburzonego, wysokiego tonu. – Moim obywatelskim zobowiązaniem jest lojalność wobec władców, czyli króla Hala i królowej Oleandry. A moim obowiązkiem jako człowieka jest lojalność wobec mojego syna oraz mojej synowej. Więc zabierz tę swoją ofertę, zanieś w zębach do swojej zdradzieckiej lady i każ jej ją spalić nim mój syn się o tym dowie i spali ten dokument razem z Sarabellą oraz wszystkimi jej zwolennikami.
- Mówisz tak pięknie o lojalności, pani. – Dyplomata skłonił się po raz kolejny Elisie, przypominając przy tym trochę żebraka. Nie zważał na szepczących i obserwujących ich rozmowę arystokratów. – Czy ta sama lojalność tobą kierowała, kiedy planowałaś pozbyć się Oleandry po tym, jak obejmie bezprawnie tron?
Elisa podeszła do mężczyzny, patrząc mu prosto w oczy i z pełną powagą wysyczała swoim najbardziej jadowitym tonem:
- Powinnam cię za to kazać rzucić na pożarcie psom, ale wolę, byś obserwował sromotną porażkę Sarabelli, a potem byś mógł odczuć tę samą karę, która spadnie na nią. W końcu jesteś z nią taki solidarny.
- Nie bądź taka pewna, pani. Lady Sarabella jest zawsze o jeden krok przed wami. Nie zdajesz sobie, królowo matko, jakie jeszcze ma asy w rękawie. Nigdy nie możesz być pewna, kiedy zapuka do twoich drzwi, a tobie nie pozostanie już nikt, byś mogła skryć się za plecami. W razie twojej niezgody, którą uznaję, Sarabella dopadnie każdego członka twojej rodziny, każdą kolejną osobę w linii sukcesji do tronu. A ty zostaniesz sama: słaba i pokonana.
- Mój syn zabije Sarabellę, choćby oddała duszę diabłu. Nie wiecie, gdzie jest moja siostrzenica, ani Oleandra. Jesteście bezradni.
- Czyżby? – spytał tonem kpiny.
- Wynoś się. – warknęła w odpowiedzi Elisa, mrużąc przy tym oczy niczym jadowity wąż. Ruchem głowy nakazała straży wyrzucić mężczyznę na zewnątrz, wprost w strugi ulewy. Królowa zacisnęła dłonie w pięści, obrzucając kapitana straży wściekłym spojrzeniem.
- Czego się gapisz? - Królowa Matka ofuknęła mężczyznę, który zapragnął znaleźć się na drugim końcu świata.

Tymczasem wiele mil dalej, nieopodal pewnej feralnej wioski, z której zaczęli znikać bezbronni chłopcy, król Hal poznawał tragiczne losy kolejnej, podobnie pogrążonej w rozpaczy wioski. Ludzie opowiadali historię równie jeżące włos na głowie, jak kilka dni wcześniej.
- Nie podoba mi się to wszystko. - mruknął Hal do swojego najbardziej zaufanego kapitana.
- Chyba nie wierzysz w historię o strzygach, panie? - Mężczyzna nie był ani młody, ani stary. Nie był też ani brzydki, ani piękny. Dosyć wysoki, chociaż niższy o pół głowy od swojego władcy, miał mocną budowę ciała i silne ramiona. Trzymał się w siodle bez problemu, dzięki mięsistym udom. Jego włosy miały kolor rdzawo-kasztanowy, były proste i sięgały nieco za uszy. Na skroniach siwizna zostawiła podpis zmartwień, a twarz kapitana Newilona była naznaczona mapą kilku zmarszczek. O jego doświadczeniu wojennym zaś świadczyła blizna, biegnąca przez całą długość policzka. Hal był przy tym, jak owa blizna pojawiła się na twarzy żołnierza, widział wroga, który zamachnął się mieczem z całej siły i król był pewien, że twarz Newilona zostanie rozłupana na pół, jednak ten obrócił się zwinnie jak motyl i ostrze zdążyło tylko smagnąć jego skórę. Za to przeciwnik więcej nie zobaczył swoich dzieci, bo już po chwili leżał martwy.
Hal potrząsnął przecząco głową. Wcale nie wierzył w te zabobony, ale sytuacja była co najmniej tajemnicza. Król zdawał sobie sprawę, że trzeba będzie zbadać tę sprawę. Przecież nie mógł zostawić swoich poddanych w takiej sytuacji. Jako władca nie mógł pozwolić na to, żeby ktoś porywał chłopców, którzy w przyszłości mieli być ojcami nowych poddanych, mężami pięknych krajanek, rzemieślnikami, tak niezbędnymi ojczyźnie, czy w końcu, żołnierzami na przypadek przyszłych wojen.
- Newilon, zostaw tu kilku chłopców. Niech zbadają tę sprawę i zdają mi raport. - zadecydował Hal, szykując się do dalszej drogi.
- Z całym szacunkiem, ale nie możemy sobie pozwolić na zostawianie żołnierzy. Każdy miecz jest potrzebny. - oponował kapitan. Miał trochę racji, ale Hal był pewien, że jego własny bilans zysków i strat był bardziej trafny.
- Jeśli ma kto mieć w przyszłości trzymać ten miecz, to musimy coś z tym zrobić. Ci ludzie są przerażeni, a jeśli wywołają masową histerię będziemy musieli sobie poradzić nie tylko z Sarabellą, ale także z zamieszkami. Lepiej stłumić to w zarodku.
- Oczywiście, Wasza Wysokość. - Kapitan wydawał się być przekonany argumentacją władcy. Zawołał do siebie kilku młodych mężczyzn, specjalizujących się w rozwiązywaniu zagadek, ale będących mniej zaprawionych w trudach wojny oraz jednego ze starszych, by miał na nich oko. Rozkazał im, w imieniu króla, zostać na posterunku i znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania: kto i dlaczego porywał chłopców z okolicznych wiosek.
Hal i jego kompania dosiedli swoich rumaków w chłodnych promieniach świtu. Mieszkańcy kilku zapadniętych chat wyszli, zaciekawieni rumorem, szykującej się do wyjazdu ekipy oraz parskaniem koni. Zaspane dziewczynki, przecierały oczy, marząc o tym, że kiedyś przystojny król jak Hal przyjedzie i zabierze je do zamku.
- Cicho, głupia! - syczały matki i stateczne babki. - Król ma żonę. Oleandrę. Królową naszą z łaski Pańskiej. Piękniejsza jest niż jakakolwiek głupia panna z prowincji. Powiadają, że król przejedzie cały świat dookoła, żeby ją odnaleźć. Zobaczysz, odnajdzie ją w krainie Panów, albo w piekielnych Otchłaniach, tak kocha tę naszą królową, nasz król dobry.
Wkrótce Hal, na białym koniu, dał znak do wyjazdu. Ruszyła więc królewska eskorta w akompaniamencie końskiego rżenia i odgłosów zabójczego metalu przy rycerzach.



Droga nie była uciążliwa - temperatura nie męczyła, a ściółka na leśnym trakcie nie męczyła koni i ich jeźdźców. Atmosfera wydawała się być bardzo luźna, nawet król bowiem pozwalał sobie na pogawędkę z Newilonem i jego przybocznym. Takie warunki jednak bywają bardzo zdradliwe; rozproszeni rycerze nie zauważyli, że wpadli w pułapkę, gdy z drzew posypały się strzały.
- Atakują! - wrzasnął rycerz, próbując zawrócić konia, nim jednak udało mu się to zrobić, padł martwy od wrogiej strzały.
Newilon w mgnieniu oka wyciągnął swój łuk, naciągnął strzałę na cięciwę i przypuścił ślepy atak w stronę, z której padł strzał. Udało mu się. Wkrótce usłyszał głuchy łomot, zwiastujący upadające na ziemię bezwładne ciało.
Dwóch kolejnych mężczyzn otoczyło Hala, by bronić go nawet za cenę własnego życia. Z napiętymi cięciwami rozglądali się w górę, czekając aż kolejny przeciwnik zdradzi swoją pozycję. Nic takiego nic się nie stało. Przez następne kilka chwil zapanowała napięta cisza. Wszyscy mężczyźni wpatrywali się w korony drzew, nie dostrzegając, że sprytni wrogowie po cichu spełzli z drzew i zacieśniali śmiertelny krąg wokół Hala i jego ludzi.
Król pierwszy zauważył jeden fałszywy ruch w krzakach. Wróg postanowił przyprzeć atak, nie mając już nic do stracenia, jednak król zdążył kopnąć go srogo w twarz butem wojskowym, okutym w ostrogi, pozbawiając tym samym wroga przytomności. Hal dobył miecza i odparł atak kolejnych dwóch postaci w kapturach. Jego ludzie walczyli z równą władcy zaciekłością i zaangażowaniem. Wkrótce rycerze pokonali niewielki oddział zamachowców.
- Panie - odezwał się Newilon, ściągając kaptur z twarzy jednego z trupów. - Toż to były dzieci.
- Mogli mieć najwyżej piętnaście wiosen. - poparł kapitana młodszy zwiadowca, podnosząc chłopca, którego pozbawił przytomności król. Hal rozejrzał się po trupach i jeńcach, marszcząc brwi.
- Mają jakie barwy? - spytał, chowając miecz do pochwy.
- Nie, panie. - odparł posłusznie rycerz, a Newolin spytał:
- Jakie rozkazy?
- Pogrzebać poległych - nie jesteśmy barbarzyńcami. Jeńcy jadą z nami. Jak tamten odzyska przytomność, przyprowadźcie go do mnie, chcę z nim porozmawiać. - Hal był w zdecydowanie gorszym humorze niż jeszcze kilka kwadransów temu. Miał wrażenie, że to wszystko było jakąś farsą. Usiadł na porośniętym mchem kamieniem, przecierając zmęczoną twarz dłońmi. Obrona poszła im zbyt łatwo, te młodziki nie były wyszkolone. Ktoś wysłał ich, by zaczaili się na królewski orszak i zaatakowali na sposób partyzancki. Nie mieli walczyć otwarcie. Zabijanie dzieci było dla króla ciosem, ale dodatkowo rozwiązanie zagadki wiosek robiło się coraz jaśniejsze. Hal pokładał duże nadzieje w rozmowie z chłopakiem, którego ciągnął do niego zwiadowca.
- Nie chce gadać. - zaanonsował mężczyzna, rzucając związanego chłopca na kolana i zdzieliwszy go po głowie.
- Wystarczy. - Król podniósł dłoń, pokazując rycerzowi, by zostawił ich samych. Wtedy zwrócił się do chłopca, opierając dłonie na kolanach:
- Jak się nazywasz? - Królowi odpowiedziało milczenie, więc spróbował jeszcze raz. - Nie musisz się mnie bać. Podejrzewam, że nie walczysz z mną z własnej woli, a nawet jeśli, nie jestem dzieciobójcą, więc powiedz mi chociaż, gdzie mieszkasz?
Wtedy chłopiec wybełkotał coś niewyraźnie i otwarł usta. Król wziął głęboki oddech, nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczył. Chłopiec nie mógł nic powiedzieć, bo nie miał języka. Został mu brutalnie odcięty, sądząc po ranie, jaka została w ustach młodzika. Hal widział wiele rzeczy, ale takie okrucieństwo uderzyło go prosto w człowieczeństwo.
- Znajdę twojego oprawcę i zabiję go, obiecuję.
- Chhham, uaa, chaam . - wybełkotał chłopiec. Hal zmarszczył brwi, przyglądając się mu. O ile dobrze zrozumiał, dzieciak chciał sam zająć się swoim katem..
- A więc sam. Wstąpisz w moje szeregi, by znaleźć zemstę?
Nastolatek skinął ochoczo głową, a Hal poklepał go po ramieniu, rozkazując napoić dziecko. Spojrzenie Newolina było karcące, ale król machnął jednak ręką.
- Naprawdę sądzisz, że wykorzystam dziecko do walki? Chcę mieć go na oku. Może przy odrobinie szczęścia wskaże nam drogę do tego siedliska potworów. - odpowiedział król na niezadane pytanie.

Obserwatorzy