Spis treści

niedziela, 24 maja 2015

1.

Rozpoczynanie bloga zawsze wiąże się dla mnie z ekscytacją, ale i jakimś dziwnym stresem. Od pewnego czasu miałam w głowie pewną historię. Pierwszą, którą napisałam nie osadzoną w czasach zbliżonych do teraźniejszych. W ramach wyjaśnienia co do mojego nagłówka: to nie będzie fan fiction na temat serialu u Mary S. Po prostu jej twarz posłużyła mi za wizualną inspirację dla mojej głównej bohaterki. Łatwiej wyobrazić sobie osobę, gdy ma się ją przed oczami, czyż nie?
Szablon pochodzi z bloga http://zaczarowane-szablony.blogspot.com/ , na którego serdecznie zapraszam.
Zapraszam również do czytania i komentowania. Jeśli macie namiary na swoje własne blogi, z chęcią zajrzę.
Nie pozostaje mi nic więcej jak rozpocząć ;)

***************************************************************************

CHAPTER 1

Jakże piękny jest twój blask, gdy patrzą na ciebie pożądliwe oczy. Jakże oślepiasz, gdy patrzą na ciebie słabi i przerażeni. Jakże silna jesteś, gdy wrogowie czują twój gniew. I jakże ciężka jesteś dla każdego, kto cię nosi. Zmęczone oczy króla Mortimera wpatrywały się w koronę, złożoną na jego podołku. Gładził ją słabymi palcami, rozmyślając o ciężarze jaki niesie za sobą ta złota ozdoba. Umierał. Po wielu latach dobrych, jak sądził, sprawiedliwych rządów przychodziło mu odejść.
Ukochana żona, Ofeliè, dała mu syna, następcę tronu. Na wspomnienie żony, usta Mortimera rozszerzały się w uśmiechu. Został królem jako dziewiętnastolatek. Został wydany za młodziutką królewnę Erindell. Gdy ją poznał była taka niewinna, taka nieśmiała. Miała jedynie czternaście lat i przerażała ją możliwość wstąpienia na tron. Jednak starszy narzeczony wydawał się ją fascynować. W ciągu najbliższych miesięcy Ofeliè dorastała, rozkwitała jak najpiękniejsza lilia. Tak lubił ją nazywać. Swoją lilijką.
Po kilku latach dała mu wymarzonego syna. Wishmore był spełnieniem ambicji króla. Silny, zdrowy syn, który miał wszystkie przywary, by objąć tron po swoim ojcu. Ofeliè wydawała się oddawać macierzyństwu w całości. Z kolei Mortimer obrał sobie za punkt honoru przed śmiercią rozszerzyć granice swojego królestwa jak najbardziej to możliwe, by zostawić synowi spuściznę godną zachwytu.

Kolejne lata spędzał więc na wojnach. Patrząc teraz z perspektywy starca, zmarnował całą młodość na wojaczce. Nie widział pierwszych kroków małego Wishmore, nie słyszał jego pierwszych słów. Nie był przy żonie, gdy syn zaczął walczyć mieczem. Nie był też przy niej, gdy zamknięta w czterech ścianach, odcięta od świata zaczynała tracić rozum z samotności.
Mortimer z kolei wciąż walczył o sławę swego królestwa. Na swej drodze poznawał również wiele pięknych kobiet. Był młody, pełen adrenaliny i krew w nim buzowała. Nikt nie przypuszczał, że król będzie kryształowo czysty. Ofeliè jednak miała inne wyobrażenie na temat swego męża. Naiwna duszyczka wierzyła we wszystkie infantylne zapewnienia o miłości i wierności. Plotki o Mortimerowych zdradach sprawiały, że traciła rozum z każdym dniem.
Gdy granice Ravell były już szerokie aż wyobraźnia kartografów sięga, a sława królewskiej armii była wręcz legendarna, Mortimer chciał, by syn zmienił go w dowództwie, a sam król chciał zestarzeć się u boku żony. Nie wiedział jednak, że nie ma już do czego wracać. Skazana na samotność Ofeliè nie poznała męża. Zaś Wishmore wolał spędzać czas na ucztach i pijatykach niż na szkoleniu się w wojaczce. Jego ulubionym zajęciem było wydawanie ojcowskich pieniędzy.
Tak, zmarnował wiele czasu. Gdy powrócił na dwór, powitał go nastrój co najmniej żałobny. Królowa nie odzywała się ani słowem, a gdy już otwierała usta, wpadała w niezrozumiałą histerię. Dopiero odurzenie jej przez medyków pomagało. Z kolei królewicz zupełnie nie przejmował się losem matki i zamieniał pałac w pogorzelisko z każdym kolejnym wieczorem.
Mortimer próbował położyć temu kres. Wysłał Wishmore’a do wojska. Wcielił go w stopień kapitana. Gdy królewicz próbował pożegnać się z matką ta znów wpadła w histerię. Rzucała się i krzyczała bez ładu i składu. W ataku rozpaczy i szaleństwa królowa nie kontrolowała swych ruchów, ani słów. Pomimo wysiłków straży, samego króla i jego syna, Ofeliè wypadła, lub rzuciła się z galerii wprost w ogrody różane. Te same, które zasadziła tuż po ich ślubie.
Król nie mógł znieść cierpienia po utracie ukochanej żony. Była dla niego taka dobra, a on tak bardzo ją rozczarował. Sprowadził na swoją niewinną lilijkę szaleństwo, samotność, sromotę. Sam Mortimer stracił zainteresowanie koroną. Ciążyła mu i do końca swoich dni modlił się o nadejście śmierci.
Teraz, gdy zbliżała się nieuchronnie witał ją jak starego przyjaciela. Czekał na nią przecież od dnia, gdy umarła jego żona. Ofeliè zabrała jego serce. Wraz z nią umarł Mortimer. Jednak musiał siedzieć tu i czekać na wyrok. Chciał dopilnować syna. Wychować go zawczasu, nim obejmie tron. Jednak Wishmore nie wydawał się być zainteresowany staraniami ojca. Z dalekich ostępów Ravell dochodziły króla przerażające historie. Wishmore lubował się w brutalnych praktykach, nie zachowywał się jak przystało na króla.
Mortimer patrzył na koronę i martwił się. Jej ciężar był większy niż ktokolwiek może przypuszczać.
Wieści o chorobie starego, kochanego króla dochodziły do najdalszych zakątków Ravell. Jednak była wiosna, a poddani chcieli się cieszyć odchodzącą zimą. Młode panny i uganiający się za nimi kawalerzy nie przywiązywali tak ogromnej wagi do spraw królestwa. Młodość przecież jest tak ulotna. Chcieli się cieszyć zabawą, flirtem i lekkością serca. W mieście Ouille dziś pewne serca były wyjątkowo lekkie. Pani Artem i jej mąż pan Artem wydawali przyjęcie. Mieli pojawić się goście ze wszystkich możnych domów w okolicy.
Siedemnastoletnie serce  córki państwa Artem trzepotało dzisiaj wyjątkowo mocno. Przyjęcie było niejako na jej cześć. Miała poznać wielu kawalerów. Jeden spośród nich miał zostać jej mężem. Lea po raz kolejny przeczesała włosy, spoglądając w lustro. Matka zadbała, by wyglądała jak najlepiej. Perłowa suknia z modnym, kwiecistym tłoczonym motywem komponowała się z dosyć bladą karnacją nastolatki, a ciemne włosy błyszczały w blasku opalizujących lampasów. Proste rękawy sukni i niezbyt duży dekolt nie pozwalały na nawet przebłysk pomysłu, że dziewczyna może być nieskromna. Ozdobna opaska-diadem była pomysłem matki, a kilka diamentów na cieniutkich wstążkach, wplecione pomiędzy fale ciemnych włosów Lei były jej zachcianką. Zaraźliwy uśmiech był najlepszym dopełnieniem stroju małej Artem. Nawet dziś, kiedy uśmiech był nieco nerwowy i nieśmiały.
Wzięła głęboki oddech i wyszła z pokoju, mając ochotę zobaczyć wszystkie swoje przyjaciółki i poznać potencjalnych książąt na białych koniach. Na pewno jej drogie koleżanki były takie piękne. Pomyślała, unosząc rąbek sukienki, by nie spaść ze schodów. W końcu rozmawiały o tym wydarzeniu od tygodni, ba, miesięcy! Każdy detal ich stroju, każdy utwór grany przez orkiestrę był dogadany od pierwszego do ostatniego taktu.
Zeszła po rozległych, marmurowych schodach w stronę ciepłego światła świec i gwaru wesołych rozmów. Pośród wybuchów śmiechu usłyszała głos Caterin i Azabelle. Nie mogła się doczekać aż zobaczy przyjaciółki. Uśmiech na twarzy Lei rozszerzył się w swój naturalnie zaraźliwy sposób. Nie dała rady dokończyć swojej parady w dumny i dystyngowany sposób, jak uczyła ją matka. Z piskiem dopadła przyjaciółki, wyściskawszy obie dziewczyny.
- Jesteście najpiękniejsze na świecie! – skomplementowała je obie. To prawda. Każda z nich miała inną urodę, ale obie były przepiękne. Azabelle była wysoką, szczupłą dziewczyną wyglądającą na przynajmniej dwa lata więcej niż miała. Ciemne blond włosy upięte dziś w fantazyjny splot sięgały jej za ramiona, a rumiane policzki wskazywały na to, że przyjaciółka Lei była bardzo podekscytowana. Miała na sobie dopasowaną suknię w kolorze brzoskwini, która podkreślała każdą wypukłość na ciele Azabelle. A tych miała sporo. Caterin była z kolei o wiele drobniejsza. Blada i piegowata, o najbardziej błękitnych oczach jakie można sobie wyobrazić. Wyglądała na dziecko, chociaż była najstarsza z nich wszystkich. W bladobłękitnej sukni z dużym dekoltem prezentowała się równie wspaniale.
Wkrótce do przyjaciółek dołączyli rodzice, próbujący rozgonić dziewczęta do zabawy z kawalerami. Lea nie była nieśmiałą osobą. Przedstawiana kolejnym kawalerom, dygała i uśmiechała się promiennie. Jeden z nich przypadł jej szczególnie do gustu.
- Sir Edam patrzy wyjątkowo intensywnie na tył twojej sukni w jej najwypuklejszym punkcie – zauważyła celnie Caterin, nalewając sobie ponczu. Po tańcu z kolejnym adoratorem, dziewczyna musiała się napić. Peszyło ją to zainteresowanie i zupełnie go nie rozumiała. Lea roześmiała się, sądząc, by uwypuklenia w tyle jej sukni mogły być interesujące, jednak sir Edam i Lei przypadł do gustu.
- W takim razie zobaczmy, czy z przodu będę dla niego równie interesująca.
- Trzymam kciuki – szepnęła przyjaciółka, unosząc kielich z ponczem do ust.
- Nie trzeba. Wiem, co robię. – Lea puściła oczko w stronę blond piękności, odchodząc w stronę młodego Sir Edama.
- Zauważyłam, panie, że bardzo mi się przypatrujesz. Czyżbyś chciał coś mi powiedzieć?
- Chciałbym zapytać, pani. – młody arystokrata skłonił się dziewczynie, unosząc jej dłoń do ust.
- Zamieniam się więc w słuch.
- Zaszczycisz mnie tańcem?
- Z przyjemnością. – Lea wystawiła rękę, by młodzieniec mógł ją ująć w swoją i odeszła z nim na parkiet. Odchodząc, spojrzała przez ramię i złapała wzrok przyjaciółki, posyłając jej tak podekscytowaną i szaloną minę na jaką stać jedynie nastolatkę.
Edam był dobrym tancerzem. Zrelaksowanym, spokojnym i bardzo…cichym. Nie wydawał się zainteresowany pogaduszkami z Leą. Patrzył co jakiś czas za to przez okno na ciemny wieczór.
- Sądziłam, że w taki wieczór jak ten nie będziesz myślał o ucieczce. – napomniała chłopaka Lea, dostrzegając jego kolejne spojrzenie.
- Szczególnie w taki wieczór o niej myślę. – Edam wydawał się być zaskoczony, że jego partnerka nie rozumie jego położenia. W ciemnych jak noc za oknem oczach chłopaka, Lea próbowała znaleźć wyjaśnienie. To jednak przyszło z jego słów – myślę o ucieczce z tej wystawy dziwolągów gdzieś, gdzie mogę być z tobą sam, pani. – nie takiego wyjaśnienia się spodziewała. Spojrzała w podłogę i pomyliła kilka kroków. Gdyby nie była damą zaklęłaby w myślach, ale nie przystoi to przecież arystokratce. Zaraz… po chwili dotarło do dziewczyny, że Edam obraził jej wyśnione przyjęcie.
- Tak się składa, że to ja jestem organizatorką tej „wystawy dziwolągów” – odparła z oburzeniem, próbując zatuszować jak wielkie wrażenie wywiera na niej intensywnie niski głos chłopaka. Ten jednak uśmiechnął się jedynie tajemniczo i ujął dłoń Lei, wyciągając ją na zewnątrz.
W ogrodach panowała cisza i przyjemny chłód, w porównaniu z atmosferą, panującą w posiadłości. Lea chciała spytać co zamierzają robić, jednak Edam położył palec na ustach dziewczyny. Przyciągnął ją do siebie, a później…uniósł ciało Lei nad ziemię, zasłaniając jej mocno usta dłonią.
Pełna najgorszych przeczuć, próbowała wierzgać i krzyczeć. Próbowała się uwolnić. Czując przypływ strachu, chciała gryźć, drapać, ale Edam był silniejszy od niej. Zresztą po chwili dołączył do niego inny mężczyzna, a później jeszcze jeden. W trójkę związali i zakneblowali Leę, a później wsadzili ją do powozu. Edam musiał trzymać nastolatkę, by się nie wyrwała i nie zrobiła sobie krzywdy. Nie słyszała, co do niej mówili. W skroniach jej pulsowało, serce waliło jak bęben, a w ustach zaschło ze strachu. Nigdy wcześniej nie czuła takiego przerażenia.
Nie wiedziała, co chcą jej zrobić. Nie wiedziała też dlaczego wybrali akurat ją. Chciała zadać tyle pytań, ale nawet gdyby nie miała knebla, nie byłaby w stanie. Lea niczym sparaliżowana skupiała się na tym, by oddychać. Nie chciała umierać. Och, Boże, nie pozwól im mnie zabić… modliła się gorączkowo, próbując dostrzec przez okno gdzie są.
Po kilku godzinach drogi powóz się zatrzymał. Edam wyciągnął niemal zemdloną ze strachu Leę i zaniósł ją, skrępowaną, do willi pod własnym płaszczem. Drzwi otworzyły się, a zza nich wystawił nos wysoki, szczupły mężczyzna z bujną czupryną. Wpuścił do środka jej oprawców i rozejrzał się uważnie, czy nikt ich nie śledził. Najwyraźniej uznawszy, że nie, zamknął drzwi.
Lea, niesiona w martwej ciszy do najpewniej głównego salonu rozglądała się dookoła. Nigdy wcześniej nie widziała tak urządzonego domu. Wszystko tutaj było pełne przepychu, graniczącego z kiczem. Wielkie obrazy, kryształowe świeczniki, złota sztukateria. Bogactwo kapało ze wszystkich ścian i sufitów. Meble były wymyślnie ułożone i wkomponowane pomiędzy niemal szalone ilości kwiatów. Ten dom nie wyglądał na zamieszkały przez mężczyznę. Dobrze, może chociaż jej nie zhańbią. Odetchnęła z ulgą, gdy w środku zobaczyła kobietę, stojącą z kieliszkiem wina w ręce. Musiała przyznać, że przestraszona opowieściami o szalonym królewiczu przez chwilę nawet rozważała możliwość porwania właśnie przez niego. najwyraźniej jednak nie on za tym stał, a ta kobieta. Ta, która właśnie rzucała kieliszkiem w towarzysza Edama.
- Czyście zwariowali?! – wrzasnęła w stronę mężczyzn, pokazując na Leę. – Przytargaliście ją tu jak worek ziemniaków?! Na Boga, cóż za idioci! Nie przerywaj mi! – warknęła, gdy Edam próbował wtrącić jakieś słowa – Natychmiast uwolnij tą biedną dziewczynę i padnij przed nią na kolana, głupcze! – krzyki kobiety wprowadzały Leę w coraz większą konsternację.

7 komentarzy:

  1. Zaczyna się interesująco :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej!
    Wpadłam do Ciebie w podzięce za komentarz u mnie :)
    Czy u Ciebie mi się spodobało? Prawdę mówiąc, mam calkiem pozytywne odczucia. Mimo że pierwsza część rozdziału przypominała mi bardziej streszczenie niż treść właściwą, to w swój sposób mnie zainteresowała. Druga część pozostawia pewien niedosyt.
    Ogólnie piszesz dosyć poprawnie, aczkolwiek (nie chcę Cię urazić), jednak odnoszę wrażenie, że stosujesz zbyt dużo ogólników. Podobno wgłębianie się w szczegóły też nie jest dobre, ale warto znaleźć jakiś złoty środek w tym wszystkim. Dialogi wydają mi się dosyć sztywne, ale może to tylko wrażenie (mam nadzieję).
    I jeszcze drobna uwaga - "główny salon"? A są jakieś poboczne? ;) Myślę, że mianem salonu powinno się określać pomieszczenie gościnne w domu, tak wiec nie widzę potrzeby stosowania słowa "główny". Nie wiem, może się czepiam.

    Przy odrobinie wolnego czasu zobaczę, jak rozwinie się akcja Twojego opowiadania i mam nadzieję, że się nie zawiodę ;)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaach! Jestem zachwycona pierwszym rozdziałem! Zarys fabularny, który powolutku wyłania się z tej obszernej notki, niesamowicie wciąga i czyni mnie smutną, że jeszcze nie skończyłaś tej historii :C
    Przeczytam wszystkie rozdziały i co dalej? :C
    Umrę tragiczną śmiercią,

    Au revoir, kochana autorko.
    (Pojawię się tuż pod drugim rozdziałem!)

    Pozdrowionka,
    Meredith z mirkwood-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Dotarłam! Jestem z siebie dumna, bo trochę mi zajęło cofanie się do pierwszego rozdziału, bo jak już mówiłam (gdybyś zapomniała, to przypominam) SPIS TREŚCI NIE DZIAŁA! Polecam wstawić gadżet archiwum, albo coś co ułatwi nowym czytelnikom zadanie i doprowadzi ich do początków opowiadania ;-)

    Rozumiem cię odnośnie bohaterów, bo mnie samej łatwiej jest wyobrażać sobie postacie gdy przypisze im wygląd jakiś aktorów lub aktorek.

    Podobają mi się opowiadania osadzone w "starych czasach", najlepiej w krainach nieistniejących, dlatego z pewnością zostanę zabawię tutaj na dłużej, ale... ten SPIS TREŚCI błagam!

    Podoba mi się, że twoja historia nie jest przesłodzona, że stworzyłaś króla co zdradza, królewnę, która oszalała i księcia, który pozbawiony męskiej ręki wyrósł na hulakę (twój książę od razu skojarzył mi się z postacią Tomaszka z "Nocy i dni"). U ciebie król chciał wychować syna, ale trochę na to było już za późno, więc postanowił się go pozbyć wysyłając do wojska. Straszne, ale prawdziwe i nawet dziś można zauważyć taki obrazek, choć okalany innymi realiami... "mamy inne tło, ludzie jednak wciąż tacy sami" (ostatnio u kogoś przeczytałam takie zdanie w komentarzu i bardzo mi się spodobało, dlatego sobie zapożyczyłam). Nie popieram twojej królowej, miała syna, powinna trzymać się dla niego, nawet po zdradach męża. Powinna być silna dla syna, a nie martwić się mężem, który ją swojego rodzaju porzucił... tak, to było swojego rodzaju porzucenie.

    Podobało mi się myślenie Lei. To jak była zawstydzona, a zaraz potem poczuła się dotknięta tym, że obraził jej przyjęcie.

    Straszne jest to co Edam i ten drugi zrobili z Leą. Nie dziwię się, że była w takich emocjach iż nie potrafiła mówić. Ja na jej miejscu chyba bym zemdlała ze strachu, albo umarła... tak, na pewno umarłabym ze strachu, gdybym była nią.

    Słowo "kicz" średnio mi pasuje do twojego opowiadania. Jest takie... za nowoczesne.

    Podoba mi się kobieta z kieliszkiem. Ma babeczka temperament i charakterek. Mam cichą nadzieję, że także Lei temperamentu i charakteru nie zabraknie.

    Pozdrawiam i zapraszam do mnie w wolnych chwilach. Jak utworzysz archiwum czy coś to daj mi znać, albo wyślij mi drogą mailową linki do każdego rozdziału z osobna, bo takie cofanie się klikając "starszy post" kilkanaście razy niezwykle męczy i nuży i zanim się dojdzie do tego upragnionego miejsca, to już aż się czytać odechciewa, a szkoda robić takie wrażenie, bo opowiadanie świetne i twój styl pisania także mi się podoba.

    sie-nie-zdarza.blogspot.com
    prawdziwa-legenda.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okay, dotarłam znowu. Jest ARCHIWUM! Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, gdy je zobaczyłam.
      Lecę do kolejnego rozdziału. Bardzo wątpię, że dzisiaj nadrobię całość, ale ile dam radę przeczytać, tyle dam. Wybacz też, że mam u Ciebie aż takie tyły, i że aż tyle mnie nie było... ale ja po prostu nie zawsze mam możliwości i czas by czytać.

      Usuń
  5. Dzień doberek!
    Wpadłam, bo - szczerze mówiąc - dawno nie czytałam opowiadań osadzonych w czasach oddalonych od naszych, współczesnych. Przeczytałam pierwszy rozdział i...naprawdę mi się spodobało :D
    Przypadł mi do gustu Twój styl pisania, poza tym fajnie wszystko rozpoczęłaś. Na dzisiaj nie dam rady przeczytać więcej - nauka wzywa. bhle - ale z pewnością tu wrócę po więcej!

    OdpowiedzUsuń
  6. Trafiłam przypadkiem i nie żałuję. Bardzo wciągający pierwszy rozdział. Podoba mi się "historyczność" opowieści, dobrze oddałaś język innej epoki. Nie spodziewałam się tak szybko akcji, a tu bum - porwanie w trakcie balu;)
    Zajrzę ponownie po więcej :)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy