Spis treści

środa, 14 października 2015

22.

Kolejne dni były ciągłym zmartwieniem, dotyczącym przyszłości królestwa. Dwóch, gwoli ścisłości. Oleandra nie miała pojęcia, co teraz wymyśli cholerna Sarabella.
- Oczywistym jest, że moje zaręczyny z nią są nieważne. – Ogłosił Hal, zasiadający po prawicy królowej. Zwołali naradę, mającą na celu ustalenie dalszych kroków. Wokół podłużnego stołu zasiadali wszyscy możnowładcy okolicznych królestw, którzy dali radę stawić się na wezwanie w tak krótkim czasie.
- Panie, nie zmienia to faktu, że wypuściłeś w świat pretendentkę do tronu Oleandry.
- To córka z nieprawego łoża. – Oleandra zacisnęła dłonie na podłokietnikach rzeźbionego krzesła. Fala złości, wzbierająca w jej ciele wydawała się wypełniać jej gorset tak szczelnie, że kobieta miała problem ze złapaniem oddechu. Delegacja króla Devona, władcy państwa graniczącego zarówno z Ravell jak i Vertige, nie popuszczała.
- Lecz twoja korona nadal niepewnie siedzi na głowie. – Zauważył polityk, kalecząc nieco język, którym się posługiwali. – Wojna skończyła się blisko. To znaczy... jak mówicie?
- Niedawno. – Podsunął znużonym głosem Clandestine, przewracając oczami. – Panowie, cokolwiek się stało, powinniśmy wyciągnąć z tego wnioski, niosące dobro dla nas wszystkich. Pojmanie Sarabelli i obdarcie jej z wszelkich tytułów jest pierwszym krokiem.
- Wszystkie ziemie jej rodziny mają wrócić do własności korony. – Zarządziła Oleandra, wywołując falę szeptu. To była bardzo drastyczna decyzja, która uderzała nie tylko w konkurentkę królowej, ale i jej rodziny. – Zdecyduję, co z nimi zrobić w późniejszym czasie. Na tą chwilę chcę tylko, by ród Dockery nie miał możliwości sfinansowania kampanii Sarabelli.
- Moi ludzie szukają jej w całym kraju.
- Tak i pana mojego wojsko. – Dodał blond polityk tuż zza granicy. – Czy i twoje wojska będą w gotowości w razie ataku? – Pytanie zostało skierowane do jedynego milczącego do tej pory mężczyzny. Siedział cicho na samym krańcu stołu. W ubraniach z delikatnych jedwabi, długim płaszczu ze złotym emblematem i wysokich butach z najlepszej skóry wyglądał bardzo okazale. Jego śniada karnacja wyróżniała się na tle bladych gości Oleandry. Harve Icarus. Król bez ziemi. Posiadacz największej armii, o jakiej legendy słyszały. Wędrował pomiędzy państwami, czekając w kolejce do swojego tronu. Tak jak Oleandrze, również Icarus stracił swój tron podstępem. Od tamtego czasu zbroił się, bogacił i udzielał w walkach. Zawsze lepiej było go mieć po swojej stronie.
- Cóż możecie mi zaoferować? – Pomimo egzotycznego wyglądu Harve Icarus mówił i zachowywał się identycznie do krajan Oleandry.
- Poparcie dwóch królestw w twojej walce. – Hal wychylił się ze swojego krzesła, wpatrując uważnie w rozmówcę. Pomiędzy tymi dwoma toczyła się zacięta rywalizacja. Pokaz siły. Dwa koguciki chodzące wokół siebie z nastroszonymi piórami.
- Trzech. – Dodał krewki polityk zza granicy. A więc król Devon był za nimi. To pasowało do władcy. Od dawna wiadomo było, że skupiał się głównie na dobrobycie swojego państwa. Ambicje imperialistyczne zostawiał dla bardziej szalonych władców.
- Ziemie Dockery. Jestem w stanie zaoferować ci je w dzierżawę, jeśli nam pomożesz w razie starcia z Sarabellą. – Dodała Oleandra. Ta propozycja zainteresowała Icarusa. Skinął głową bardzo powoli, a na jego twarzy wykwitł uśmiech, przywodzący na myśl głodnego szakala. Wkrótce wszystkie postanowienia zostały spisane, a pod dokumentami błysnął atrament podpisów wszystkich zebranych. Nad podpisami widniały przeróżne pieczęci z emblematami. 




Wydawało się, że wszystko jest zabezpieczone. A jednak Oleandra nie potrafiła tego wieczoru zasnąć, dlatego, gdy służka powiadomiła, że pani Artem chce się z nią widzieć, królowa z radością ją przyjęła.
- Cóż się stało? – Spytała królowa, jak zawsze obcałowując z namaszczeniem dłonie opiekunki. Nadal była dla niej matką. Nieważne jaki miała status prawny.
- Nic, dziecino – zawahanie w głosie pani Artem świadczyło o tym, że wciąż gryzła się z myślami. Oleandra kategorycznie zabroniła im tytułowania się „królową”, ale nie przychodziło to łatwo statecznej, dobrze wychowanej damie. - Chciałam tylko sprawdzić jak się miewasz. Nie miałyśmy czasu się ostatnio spotkać, a tyle się działo.
- To prawda. Działo się zbyt dużo złego. Mam nadzieję, że rozruchy was nie dotknęły. – Oleandra usiadła z rodzicielką na wielkiej, miękkiej sofie. Pani Artem, zgodnie z prawdą odpowiedziała, że Hal zapewnił im wzmocnioną straż, jednak nikt nie chciał ich skrzywdzić.
- Dziecino, nadal nie rozumiem, dlaczego zgodziłaś się na to wszystko. Odkąd włożyłaś na głowę koronę wciąż czyha na ciebie niebezpieczeństwo. Dlaczego się na to zgodziłaś?
- A jaki miałam wybór? To mój lud. To moje dziedzictwo. Nie mogłam pozwolić, by kraj się rozpadł. By umarło wszystko, co budowali moi przodkowie. Moi rodzice i wszyscy królowie mojego rodu. – Wyjaśnienie Oleandry miało sens. Ale pani Artem wciąż nie była zadowolona. Nigdy nie ukrywała, że jest bardzo dumna z podopiecznej, ale jednocześnie wolałaby widzieć ją szczęśliwą i bezpieczną. A te dwie rzeczy wykluczało zasiadanie na tronie.
- Gdybym tylko mogła cofnąć czas nigdy nie pozwoliłabym, by Elisa wykradła cię spod moich skrzydeł. Powtarzano mi, że muszę ukryć twoje pochodzenie, bo nie ma możliwości, byś odzyskała tron. Kazano mi milczeć, byś nie musiała żyć z ciągłym poczuciem straty i niesprawiedliwości. Sądziłam, że tak będzie już zawsze.
- Ale pojawiła się Elisa...
- Tak. A ja wyrzuciłam ją za drzwi.
- Słucham?
- Postanowiłam, że to nie jest dla ciebie dobre. Nie chciałam cię narażać.
- Dlatego zataiłaś przede mną moje pochodzenie?! – Oleandra wyprostowała się jak struna, wzburzona tą informacją. Nigdy nie rozmyślała o tamtej nocy w takich kategoriach. Wszak mogła się domyślić, że Elisa próbowała odbić ją po dobroci. Nie podejrzewała jednak, że państwo Artem byliby zdolni do takiej niegodziwości.
- To uznałam za dobre dla ciebie, dziecko. Zrozum mnie. Przysięgałam wychować cię jak swoje własne dziecko. Tym właśnie dla mnie byłaś i zawsze będziesz. Dlatego postępowałam zgodnie z tym, co w moich oczach wydawało się słuszne. Nie osądzaj zbyt surowo serca matki... spodziewałam się tego, co się stanie: wojny, cierpienia, twoich trudnych wyborów. Wolałam spróbować cię przed tym uchronić niż oddać cię temu okropieństwu bez choćby próby walki. 
- Wiem... wiem, że nie chciałaś mnie skrzywdzić. Wiem, że oboje bardzo mnie kochacie, pani. A jednak nie mogę zrozumieć, jak mogliście mnie okłamywać, ucząc mnie całe życie o wadze prawdy.
- To był błąd. Mam nadzieję, że mi wybaczysz... – pani Artem podniosła się z kanapy, nachylając się nad córką. Złożyła na jej głowie dłonie w geście błogosławieństwa. Oleandra zaś spuściła wzrok i trwała w takiej pozycji długo po wyjściu swojej matki.






To dziwne uczucie, kiedy rozum zabrania czegoś robić, ale serce zupełnie się tym nie przejmuje doprowadzało do szału młodą władczynię Vertigè. Zimna kalkulacja, której nauczyła się przez swoje krótkie lata panowania, przemawiała przeciwko królewskiemu sercu. Po pierwsze, miała być odpowiedzialna za swój kraj. Była przewodniczką i opiekunką ludu. Jakże mogła kierować się sercem w swoich wyborach? To byłoby wręcz karygodne.
Przecież nie prosiłaś o koronę.
Korona należała do rodziców Oleandry – króla i królowej właśnie. A skoro Clandestine i możni przyszli do niej, by posadzić ją na tronie, nie było możliwością, by odmówiła.
Przyszedł również Hal.
Prowadzony jak dziecko za rączkę przez jadowitą żmiję – swoją matkę. Plan polegał na wykorzystaniu Oleandry. Tak, zasiądziesz na tronie. Ale jak już na nim będziesz, to będziemy od ciebie wymagać pomocy. Czy będzie ci się to podobało czy nie.
A jakie inne wyjście mieli? Na tronie zasiadał szaleniec. Państwo trzeba było odbić siłą. I teraz król Hal to dobra partia. Silny władca. Mądry. Zrównoważony.
I nielojalny! Czyż nie uciekł do pierwszej lepszej?
Został omamiony.
Och, przecież to mężczyzna, a nie dziecko. Gdy tylko na czole królowej pojawiła się zmarszczka smutku i zmartwienia, popędził niczym koń w galopie. Prosto w ramiona zdradzieckiej Sarabelli.
Ale za to jak pięknie się reflektuje, Oleandro…
Na Boga, jakże jesteś żałosna…
Rozmyślania królowej przerwało pojawienie się Teddy. Służka przyszła zaanonsować, że król Hal i sir Edam Bringthorn pragną się z nią widzieć. 
Oho, o wilku mowa.





Przejażdżka we wrześniową noc była naprawdę przyjemna. W towarzystwie swoich dwóch starych przyjaciół w szampańskich nastrojach, królowa nie mogła czuć się źle. Rozmowy trójki młodych ludzi bawiły nawet milczącego woźnicę, siedzącego w bardzo godnej, wyprostowanej pozie na koźle.
Och, jakże miło było czuć ciepły, jesienny wiatr na twarzy, gdy powóz wspinał się po gościńcu, prowadzącym na szczyt wzgórza nieopodal zamku. Oleandra widziała to miejsce z okien swoich komnat. Od tej strony wzniesienie było niezalesione i łagodniejsze niż od drugiej strony, gdzie mogło uchodzić na wyzwanie dla podróżnika.
- Spójrzcie… świetlik. – królowa w zachwycie wyciągnęła dłoń, pokazując towarzyszom błyszczący na ciemnym tle nocnego nieba punkcik. Wyglądał jak gwiazda. Gdy się poruszył jednak, wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Po chwili do jednego robaczka dołączyła cała grupa święcących owadów. Oleandra uśmiechnęła się tak szczerze i zaraźliwie jak tego wieczoru, gdy Edam ją poznał. Ta beztroska na jej twarzy sprawiła, że serce arystokraty zalała fala ciepła.
- Tam i tam, i tam też – Hal nachylił się do królowej, nakierowując jej wzrok na kolejne błyszczące w ciemności złotem stada. Edam spuścił wzrok, przesuwając sygnet na swoim palcu. Wciąż zdarzało mu się zapominać, gdzie jest jego miejsce.
Wkrótce Bringthorn zauważył, że dojechali do celu ich podróży. Byli na szczycie wzgórza. Mężczyzna uśmiechnął się, delikatnie biorąc dłoń Oleandry w swoją.
- Wiem, że nie zarządziłaś sama balu z okazji swoich urodzin. Ale król Hal i ja doszliśmy do wniosku, że dwudzieste pierwsze urodziny są tak ważną datą, że należy ją uczcić. Pozwól mi więc złożyć ci życzenia, jako pierwszemu. Życzę ci, byś była, pani, wciąż tak mądrą i odważną, niezależną oraz silną kobietą jaką jesteś. Życzę ci, byś nigdy nie czuła się bezsilna i byś zawsze miała odwagę podejmować swoje decyzje. Życzę ci, by korona nigdy nie ciążyła ci na głowie. Życzę ci, byś zawsze miała w oczach taką iskrę jak masz teraz. – arystokrata nachylił się do dłoni królowej, ucałowawszy je obie z ogromnym szacunkiem. Życzenia Edama były w pełni szczere. I piękne. Jego słowa sprawiły, że Oleandrze oprócz iskier w oczach stanęły łzy.
Oniemiała rozejrzała się dookoła, gdy otwarty powóz zatrzymał się w miejscu. Na wzgórzu byli wszyscy bliscy Oleandry. 
Byli państwo Artem, byli możnowładcy z żonami i rodzinami, a także Teddy ze swoją rodziną. Pojawiła się nawet Sherine z dziećmi. Ostatnie starcie z opiekunką wciąż tkwiło w duszy Oleandry, ale nie mogła zaprzeczyć faktu, że rozumiała działania pani Artem. Chciała jej dobra, nawet jeśli robiła coś moralnie dwuznacznego nie była wszak Elisą. Zadra wciąż tkwiła w sercu królowej, jednak jak mogłaby się gniewać na opiekunkę, która kierowała się swoim postrzeganiem jej własnego dobra.
To dopiero najsilniejsza kobieta na świecie – pomyślała Oleandra. Gdy wszyscy sądzili, że umiera, ona nie straciła woli walki do końca. Pokonała śmierć i doszła do zdrowia w ciągu zaledwie kilku tygodni. Powtarzała wciąż, że robi to dla swoich córek. 
Te kręciły się przy kolanach matki, próbując być grzeczne, chociaż dwa diabełki wcielone nie potrafiły wystać spokojnie nawet chwili. Sama wdowa Coupè wyglądała na skrępowaną miejscem, w którym się znalazła. Wszak nie była nikim istotnym dla Oleandry. Ba, była jej wrogiem swojego czasu. I fakt, że królowa ją ułaskawiła, dając pomoc i schronienie był dla lady ogromnym ciężarem. 
Chciała odpłacić młodej władczyni za dobroć, ale także za krzywdy, które zamierzała jej wyrządzić. Dlatego wyjawiła jej prawdę o Sarabelli. Stała z tyłu, przed całym tłumkiem. 
Zaś na środku wzgórza płonęło ognisko, oświetlając twarze wszystkich zgromadzonych, którzy wyglądali dzisiaj wyjątkowo beztrosko i odświętnie.
Królowa zasłoniła dłońmi usta na widok wszystkich bliskich jej sercu osób. Uściskała Edama, szepcząc rozedrganym od emocji głosem podziękowania. Nie była w stanie przemawiać zbyt długimi zdaniami. Uczucie bycia kochaną niemal ścinało królową z nóg. Hal pomógł jej wysiąść i zaprowadził władczynię do swoich gości.
- Zostawiam cię w ich rękach, pani. – mruknął do ucha królowej Hal, oddalając się, by pogrążyć się w rozmowie z jednym z poddanych Oleandry. Ta z kolei otrzymywała tyle życzeń, tyle ciepłych słów i uścisków, że nie wiedziała jak się zachować. Państwo Artem ściskali królową jakby znów była ich małą dziewczynką. Zawsze przecież nią będzie.





- Clandestine… i ty tutaj? – spytała królowa z zaczepką w głosie. Hrabia skłonił się Oleandrze, podając jej w dłoń gliniane naczynie z grzanym winem w środku.
- Ktoś musiał zadbać, byś miała swoje własne święto. Odpoczynek od rządzenia czyni władcę jeszcze lepszym.
- Ty to zorganizowałeś?
- A skądże. Ja się nie nadaję do takich rzeczy. To król i sir Bringthorn. Ja tylko spłodziłem myśl o tym w ich głowach. – mężczyzna wzruszył ramionami, odzianymi w kubrak z najlepszej, zagranicznej skóry farbowanej w naturalnych farbach w ziemistych odcieniach. Jego koszula nawet w ciemności wieczora wyglądała jak zwykle na idealnie wypraną i wykrochmaloną. Clandestine nie postarzał się także ani o dzień. Jak zwykle wyglądał idealnie. Niesamowity mężczyzna. 
– Nie jestem dobrym mówcą. Zwłaszcza w takich sytuacjach. Ale wiedz, pani, że dzisiejszy wieczór jest tylko dla ciebie. I to za ciebie będę pił każdy toast. Także ten. – hrabia wzniósł swój prowizoryczny kielich, a gdy Oleandra z rozczuleniem, malującym się na uśmiechniętej twarzy, zrobiła to samo, oboje wypili toast.
Wino o wspaniale cierpkim, nieco ziołowym smaku, zostawiało w ustach przyjemny korzenny posmak. Wyczuwało się w tym aromacie wszystko, co najlepsze rodziła ziemia Vertigè: słodkie owoce, wykwintne przyprawy. Smakowało letnim dniem i jesiennym wieczorem. Oleandra czuła, że kocha każdy skrawek ziemi, którą widziała ze szczytu tego wzgórza. Bawiła się doskonale w towarzystwie swoich drogich przyjaciół.

10 komentarzy:

  1. Steeeeefaaaaaaan <3 Taki kochany Stefek z tego Clandestine'a.

    Pani Artem musiała sama przed sobą odpowiedzieć na paradoksalne pytanie: Czy kłamstwo w dobrej wierze to nadal kłamstwo czy raczej właściwe wyjście? Ja jestem zdania, że wybrała dobrze, mimo że z reguły wybieram prawdę, nawet tę najgorszą. Niemniej jednak, ja nie jestem królową, a Lea tak XD I Bogu dzięki, bo biada by była tym moim poddanym.

    Bardzo miło, że zorganizowali coś takiego dla Oleandry. Jakby nie patrzeć, korona to kawałek blachy – cenny, bo cenny, ale jednak – a ona wciąż jest jeszcze bardzo młoda i jak każdy potrzebuje bliskości drugiego człowieka, troski etc. Także chwali im się to :D

    Sherine też nieźle śmignęła. Jednak jak się ma powód do życia, to wszystko jest możliwe.

    Wieczorem / w nocy zaglądnę jeszcze na Buzzing Blood, spokojna Twoja uczesana, candle! :))
    Pozdrawiam,
    Hagiri

    Rozmowy Międzymiastowe
    < Ulicznice

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Btw. O najważniejszym zapomniałam. Opis wina był świetny :D

      Usuń
    2. Wiedziałam, że Stefek Ci się spodoba ;D pisałam jego kwestie z myślą o Tobie. A skubany co i rusz wychodzi mi z drugiego planu na ten całkiem pierwszy.

      Dylemat moralny z panią Artem ja sama przeżywałam, pisząc tą część, bo nie za bardzo wiedziałam, jak mam to rozegrać jako Oleandra. Ale uznałam, że akurat ta część jej życia jest częścią panieńską, a nie królewską. To w końcu jej rodzice. W dodatku, Lea miała okazję widzieć, co robi dla dziecka Elisa, więc na to może mieć lżejsze spojrzenie.

      O, dobre określenie korony. Bardzo trafne. ;)

      Dzięki, że wpadłaś. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Guess, who's back? Taaaaak, wredna Val z czepialskimi komentarzami, już nie będziesz miała spokoju! :D
    Zacznę od postulatu formalnego - proszę Cię, zrób spis treści. Kiedy czyta się opowiadanie na bieżąco, jest w porządku, ale jak chcesz wrócić do starszych odcinków... bida, panie. To znaczy pani.

    Teraz odcinek. Cóż... podobało mi się! Po poprzednim rozdziale, który był dla mnie dosyć elektryzujący (czułam się, jakbym znowu czytała nasza ulubioną panią Gregory :D) tutaj jest nieco spokojniej. Ale dobrze, czasem tak trzeba. Dwudzieste pierwsze urodziny to rzeczywiście ważny moment... och, to były czasy! . Ale miło, że z tej okazji przygotowano dla Lei małą imprezę. Należy się biedactwu... Tyle ostatnio przeszła. Trzymam za nią kciuki, by się nie poddawała.

    A teraz to, co kochasz najbardziej, czyli uwagi techniczne: :D
    - - Oczywistym jest, że moje zaręczyny z nią są nieważne. – Ogłosił Hal - kiedy po pauzie masz określenie dotyczące wypowiedzi (przykładowo "odparł", "oświadczył", "wyszeptał") kropki nie dajemy. Kiedy jednak jest opis czynności - już tak. Dlatego:
    - Oczywistym jest, że moje zaręczyny z nią są nieważne – ogłosił Hal.
    - Posiadacz największej armii, o jakiej legendy słyszały. - Legendy mają uszy? (patrzy podejrzliwie na swoje Legendy Verionu) Hint: "Posiadacz armii, o której wielkości krążyły legendy" na przykład.
    - Tak jak Oleandrze, również Icarus stracił swój tron podstępem.
    - Dwa koguciki chodzące wokół siebie z nastroszonymi piórami. - Narratora uprasza się o okazanie szacunku bohaterom. :D Koguciki? Naprawdę? To są królowie! Koguty jak już, ale lepiej lwy, tygrysy, wilki...
    - Wydawało się, że wszystko jest zabezpieczone. A jednak Oleandra nie potrafiła tego wieczoru zasnąć, dlatego, gdy służka powiadomiła, że pani Artem chce się z nią widzieć, królowa z radością ją przyjęła. - niepotrzebne rozdzielenie zdania oraz za dużo przecinków (tego przed "gdy" chyba nie powinno być)
    - W akapicie z wyliczeniem, kto jest na imprezie urodzinowej, trochę szaleją Ci podmioty. Przez chwilę nie wiadomo, co się dzieje, bo wymieniając gości, jako ostatnią wspominasz lady Sherine, a zaraz potem przeskakujesz do rozważań o pani Artem. A potem znowu do lady. Można się pogubić. Ja bym zrobiła to tak:
    "Byli możnowładcy z żonami i rodzinami, Teddy ze swoją rodziną i nawet państwo Artem. Oleandra uśmiechnęła się. Chociaż ostatnie starcie z opiekunką wciąż tkwiło w jej duszy, rozumiała działania pani Artem [swojej przybranej matki?]. Chciała jej dobra i nawet jeśli robiła coś moralnie dwuznacznego, nie była Elisą. Zadra wciąż tkwiła w sercu królowej, jednak jak mogłaby się gniewać na opiekunkę, która pragnęła dla niej tego, co uznała za najlepsze?
    Wśród gości Lea dostrzegła także Sherine z dziećmi. "To dopiero najsilniejsza kobieta na świecie!", pomyślała." i dalej jest ok... ale to jak zawsze tylko moja sugestia. :)

    Na dzisiaj daję Ci już spokój, i tak marudzę bardziej niż zwykle :D Uprzedzałam, że tak będzie.
    Trzymaj się cieplutko, pisz kolejny rozdział,a ja obiecuję, że będę komentować regularnie :D
    Uściski,

    Valakiria
    Legendy Verionu
    Legendy Verionu: Iskra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeeeej, tęskniłam <3.

      Wiem, wiem, biorę się za ten spis treści i biorę i coś zabrać się nie mogę. Ale obiecuję, że go w końcu zrobię.

      A widzisz, ten odcinek, jak i poprzedni zostały napisane zanim zabrałam się za panią Gregory, dlatego czuję się niesamowicie zaszczycona, że tak Ci się kojarzył poprzedni rozdział ;) i tak, chciałam trochę wyhamować akcję, zabrać się za wprowadzenie nowych wątków i opisanie chociaż trochę królestwa. Byle nie wyszlo mi z tego "Nad Niemnem"!

      Co do Twoich sugestii, jak zwykle biję się w pierś. Przede wszystkim: nie jestem mistrzynią organizacji dialogów. Stąd przyjmuję na klatę te uwagi o dużych, małych literach, przecinkach i myślnikach. Jestem w tym beznadziejna.

      Cieszę się, że zauważyłaś w tym chaosie, mimo wszystko jakąś logikę. Z pewnością to jak najszybciej poprawię, żeby trzymało się to, brzydko mówiąc, kupy.

      Marudź, ile chcesz. Lubię marudzenie, które pozwala mi na lepsze pisanie. To jest właśnie konstruktywne marudzenie ;D

      Pozdrawiam serdecznie, czekając na nową Iskrę

      Usuń
  3. Cóż, ciężko jest wybierać między mniejszym złem, a wydaje mi się, że pani Artem właśnie to musiała uczynić. Ja się jej w sumie nie dziwię, bo kierowała się sercem i chciała dla Lei jak najlepiej. Czy można ją zatem ocenić źle? Nie sądzę. Ostatecznie nie stało się nic złego. Oszukała, fakt, ale zrobiła to w dobrej wierze. A ja osobiście jestem zdania, że czasem lepiej skłamać. Nie oszukujmy się, są takie sytuacje, w których prawda nie jest najlepszą drogą. także ja tę panią rozumiem i cieszy mnie, że Oleandra też starała się spojrzeć na sprawę z jej perspektywy zamiast rzucać fochem. Zresztą, ona ciągle pokazuje, że jest bardzo dorosła jak na swój wiek, więc wcale mnie to nie dziwi.
    Clandestine mnie uwiódł;D Haha uwielbiam tego gościa, ma świetne poczucie humoru. I umiejętność wychodzenia przed szereg. Pojawił się tu w niewielkim fragmencie, niby nic nie zrobił, a i tak zapadł w pamięć. Bardzo go lubię;D
    No i obawiam się trochę, co przyniosą te pertraktacje. Niby wszystko poszło pozytywnie, Oleandra ma wsparcie i tak dalej.. ale jakoś nie czuję bezpieczeństwa. Coś wisi w powietrzu i obawiam się, że ta uczta może być taką ciszą przed burzą.
    Pozdrawiam i czekam na nastepny! ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za odwiedziny. Bardzo cieszę sie, ze patrzysz łaskawym okiem na nieszczęsna panią Artem. Wlasnie o to mi chodziło, ze jej działania były spowodowane troska o Oleandre.
      Hahaha, bardzo mi miło, ze Clandestine Cie uwiódł, bo jest moja ulubiona postacią tu i każda jego fanka to dla mnie czysta radość.
      Dzisiaj przeczytam Twój nowy rozdział, tylko oczekiwałam az bede miała dzien wolny od uczelni, zeby moc w pełni poświecić sie opowiadaniu.
      Pozdrawiam,
      Candlestick

      Usuń
  4. Hej, kochana ! :*
    Zacznę dość nietypowo. Chciałam Ci bowiem powiedzieć, że uwielbiam te zdjęcia i gify, które wstawiasz pomiędzy tekstem. Nie jest to może coś niesamowicie niesamowitego, ale naprawdę ułatwia czytanie. A może po prostu sprawia, że jeszcze prościej jest mi sobie to wszystko wyjaśnić jednocześnie, biorąc pod uwagę to w jaki sposób ty to widzisz. Bo ty właśnie widzisz to tak jak na obrazkach, prawda ? :))
    Podobają mi się przemyślenia Oleandre w związku z królestwem. Pokazuje to jak trudna jest jej pozycja, ale jednocześnie jak bardzo wierna jest swojemu narodowi, a to naprawdę chwyta mnie za serce. Nie do końca wiem dlaczego, ale jej zaangażowanie i chęć utrzymania korony ze względu na rodziców jest po prostu kochany i uroczy jednocześni :))
    Rozumiem czym kierowała się pani Artem i osobiście nie dziwie się dlaczego. Każda matka chce chronić swoje dziecko, a ona robiła to właśnie w ten sposób, więc nie widzę w tym nic złego. Nie jestem zresztą pewna, czy nie postąpiłabym tak samo.
    Kończąc rozdział bardzo, ale to bardzo mi się podoba. Wydaje się jednak, że jest tutaj za dobrze i mam wrażenie, że za sekundę wszystko się posypie... Oby jednak było to tylko przeczucie !
    Ściskam ! :**
    I zapraszam do siebie na nowy jakbyś miała ochotę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Z niecierpliwoscia czesto zagladam na Twojego bloga szukajac nowych rozdzialow. Pewnie mnie kojarzysz bo juz kiedys zamiescilam tutaj komentarz, ale z przyjemnoscia zrobie to po raz drugi:-) Obrazki ktore wstawiasz zawsze mnie hipnotyzuja. Twoj styl pisania jest inspirujacy, dialogi bardzo ciekawe. Koniec rozdzialu interesujacy. Na pewno bede tu jeszcze wiele razy zagladac:)
    Pozdrawiam!
    http://niktnicniczym.blogspot.de/2015/10/123-patrzy-rozdzial-pierwszy-jej.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Powróciłam, bo tak jak mówiłam, mimo tego że dostrzegam kilka takich nie tyle niedociągnięć, co brak drugiego dna i jednowymiarowość postaci, to całość mi się podoba, jako taka bajka.

    A więc jednak matka dziewczynek nie umarła. To dobrze, bo na tę rodzinę było już dużo tragedii - śmierć męża i ojca, potem syna i brata, a teraz mieliby jeszcze te dziewczynki utracić matkę? To by było straszne, ale taki dramat też byłabym w stanie zaakceptować, bo swoich bohaterów trzeba czasem krzywdzić.

    Napisałaś, że Oleandra nie umrze, bo jest główną bohaterką. Moim zdaniem nawet główni bohaterowie mają prawo do śmierci i mogą ginąć, jeśli taki jest zamysł autora. Nie jest to przyjemne, być może dla czytelników bywa przygnębiające, ale każde emocje są na wagę złota i teraz mi przykro, że już z góry wiem, że pani O zawsze spadnie na cztery łapki.

    Nie był dzieckiem - wiedział co robi - tutaj się z nią w pełni zgadzam. Mężczyzna to jednak... no niestety czasami bywają jak dzieci i wbrew pozorom bywają też bardzo naiwni.

    http://takamilosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy