Spis treści

środa, 11 listopada 2015

23.

Przede wszystkim: przepraszam wszystkich bardzo. Jakoś tak zaniedbałam tego bloga. Nie będę tłumaczyła się brakiem czasu, bo przecież wszystkim nam go brakuje. Mam nadzieję, że ten odcinek przypadnie Wam do gustu, jeśli ktokolwiek jeszcze o mnie tu pamięta. Wracamy do momentu urodzin królowej, która ewidentnie wciąż uczy się jak rządzić. Dla wszystkich fanów hrabiego C. - zagrał mi tu pierwsze skrzypce ;D

**************************************************************************
- Jestem dwudziestojednoletnią królową. Od trzech pełnych lat zasiadam na tronie. Nie mogę uwierzyć, że to tak szybko minęło. – odezwała się Oleandra za plecami Hala. Król siedział na zwalonym pniu drzewa, dawno przepróchniałym i nadającym się idealnie na ławeczkę. Wpatrywał się w panoramę Vertigè pogrążonego w ciemności.
- Patrząc na ciebie wtedy i teraz, pomyśleć by można, pani, że ktoś cię podmienił.
- A jednak to wciąż ja. Tylko dorosłam. – Lea podeszła do przyjaciela i, zaginając obszerne fałdy wielu warstw złotego atłasu spódnicy sukni, usiadła obok. Chociaż ciemne włosy królowej dzisiaj były spięte w kok utworzony z warkocza, odruchowo próbowała je odgarnąć.
– Dziękuję, Hal. To wszystko… - wzrok Oleandry przetoczył się po całym wzgórzu, jakby chciała objąć ogrom tej niespodzianki. – to wszystko jest wspaniałe.
- Chciałem po prostu… Oleandro, wiem, że zachowałem się wobec ciebie paskudnie. I staram się jak mogę, by ci to wynagrodzić.
- Przestań. – królowa pokręciła głową, zasłaniając usta towarzysza dłonią. – nie chcę, żebyś wciąż biczował się przez to, że nie przejrzałeś na oczy wystarczająco szybko. Co się stało, to się nie odstanie. A poza tym, nikt nie mógł przewidzieć, że akurat ta hrabianka okaże się taką podłą suką. – tak mocne słowa w ustach Oleandry nie były często spotykane. Hal spojrzał na nią z przelotnym uśmiechem. Potrafiła pokazać pazurki, kiedy chciała. Mimo rozbawienia, król szybko wrócił w krainę samobiczowania:
- Chciałbym, żeby sprawy między nami były takie jak przedtem. Jak przed rebelią. Jak przed tym, kiedy zwróciłaś serce w stronę swojego tronu, a ja swoje w stronę łatwiejszej miłości.
- Tak już nigdy nie będzie. Nie jesteśmy już wolnymi ludźmi. Jesteśmy władcami, Hal. Chciałeś tego najbardziej ze wszystkiego. Byłeś w stanie posadzić mnie na tronie, by móc zażądać spłacenia długu. Byłeś w stanie ryzykować swoje życie w batalii o tron. Byłeś w stanie mnie znienawidzić. A ja potrafiłam cię doprowadzić do tej nienawiści. Wszystko po to, byśmy mogli nosić koronę. Nie sądzę, by związek z Sarabellą, jakkolwiek by mnie nie ranił, był twoim błędem.
- Cóż też mówisz? Ona przecież chciała strącić cię z tronu.
- Ale jeśli zostanie królową Erindell będzie silniejszą władczynią ode mnie. Więc unia z nią może być polityczną kopalnią złota.
- Obiecałem być ci lojalnym.
- Jako książę Hal. Jako król Hal nie powinieneś się kierować obietnicami danymi w chwili przypływu uczuć do mnie. – słowa Oleandry były tak bardzo zimne, że przez chwilę Hal widział w niej swoją własną matkę. Nie było w niej już tej dziewczyny, którą widział jeszcze przed chwilą. Rozmawiał z królową.
- Moje uczucia nie były chwilowym przypływem. Wciąż są takie same. Byłem zaślepiony, ale od momentu, gdy tańczyłem z tobą na balu maskowym wciąż czuję to samo wobec ciebie. Próbowałem załatać dziurę w sercu, którą wyrwała mi świadomość, że nigdy nie będę dla ciebie równie ważny jak Vertigè. Tym był mój romans z Sarabellą. Ale nigdy nie mógłbym wejść w związek z tą zdrajczynią. – nie, król nie był spokojny jak siedząca przy jego boku kobieta. Był wzburzony, a w jego oczach szalała burza buntu.
Kochał Oleandrę tak szczerze jak może kochać młode, męskie serce poorane świeżymi bliznami. Nie mógł pozwolić, by się o tym nie dowiedziała. Oleandra zamknęła oczy, jakby słowa towarzysza były dla niej zbyt trudne do zniesienia. Oparła głowę na jego ramieniu, a gdy uniosła powieki, w jej oczach zalśniły łzy. Była jednocześnie szczęśliwa, wiedząc co Bastard czuje wobec niej, ale i tak bardzo bała się otworzyć. Była zraniona podwójnie. Przez przyjaciółkę i przez tego, któremu ufała najbardziej na świecie.
- Hal, najdroższy, tyle razem przeszliśmy. Dobrego i złego. Widząc cię w objęciach innej po raz pierwszy poczułam zazdrość. Czułam się zdradzona. Ale to nie ma znaczenia.
- Oczywiście, że ma. Oleandro, to ma największe znaczenie dla mnie, jak się czujesz.
- To nie ma znaczenia, ponieważ jestem królową. A ty królem. Szczęście życia prywatnego zamieniliśmy na szczęście naszych poddanych. I tylko tym mamy prawo się kierować.
- Twoi poddani chcą widzieć cię szczęśliwą, Leo. A unia między nami byłaby najlepszym posunięciem dla obu królestw. Jeśli tron Erindell obejmie Sarabella, oba nasze królestwa będą potrzebowały wzmocnienia. Bądź więc szczęśliwa, ze mną. – król obejmując ciało Oleandry, schował twarz w jej ciemnych włosach. Chciał, by wiedziała o tym wszystkim, co działo się w jego sercu, ale nie potrafił tego wypowiedzieć.
Wkrótce oboje wstali z kłody, służącej za ławeczkę, jak oparzeni, gdy zza pleców pary nadeszła reszta gości. Wszyscy w szampańskich humorach, zaprawieni grzanym winem. Król Hal odchrząknął, nerwowym gestem, czochrając ciemnoblond czuprynę, a Oleandra wygładziła fałdy spódnicy, składając dłonie na złotej, uformowanej w zgrabnego liścia winogrona sprzączce czarnego paska w talii. Długie rękawy nie ukrywały rozedrgania dłoni, a długie kolczyki w uszach kobiety poruszały się przy zbyt energicznych ruchach głowy. Oboje wyglądali na zbyt skrępowanych niż wymagała tego sytuacja.
Córki Sherine podbiegły do królowej, chwytając ją za obie ręce. Nachyliła się do nich, słuchając tajemnicy, którą powierzały jej na ucho dziewczynki. Dwa chochliki mówiły jednocześnie i bardzo nieskładnie. Oleandra musiała skupić się bardzo, by zrozumieć, co miały na myśli.
Prezent dla królowej. O tym mówiły. Nie rozumiała jedynie, jakiż to prezent jeszcze przygotowali dla niej przyjaciele. Tajemnica została rozwiana, gdy na ciemnym horyzoncie pojawiły się kolorowe rozbłyski. Fajerwerki we wszystkich kolorach rozdzierały czerń nieba. Oleandra otworzyła szeroko oczy, uśmiechając się w zachwycie. Podobną minę miała na twarzy najmniejsza uczestniczka zabawy – maleńka Fiora. Nie widziała wiele, przez tłoczących się ludzi, więc gdy Hal wziął swoją ulubienicę na barana, wyglądały z królową bliźniaczo. Lea splotła dłonie, obejmując opierającą się o nią Maxime. Mała sięgała królowej prawie do piersi i chyba uważała ją za wzór do naśladowania. Długie, płowe włosy, takie same jak włosy ojca, nosiła spięte na modłę królewską. Z małym warkoczykiem wplecionym za uchem. Dzisiaj miała też cienki sznurek obwiązany wokół skroni. Wyrastała powoli na bardzo atrakcyjną dziewczynę.





Wkrótce król Hal wyjechał. Nie mógł pozostawać w Vertigè wieczności. Wszak jego własne królestwo także wymagało nadzoru władcy. Zostawił jednak w Oleandrze wyjątkowy stan niespokojności. Nie mogła spać, ani jeść. Nie mogła też zwierzyć się z tego, bo wokoło nie było uszu, które by tego wysłuchały. Edam wyjechał ze swoim panem, a Clandestine wyśmiałby królewskie rozterki. Tak uważała.
Jednak gdy trzy dni później, do biblioteki, gdzie Oleandra odpisywała na listy handlowe przyszedł hrabia, okazało się, że wcale nie zna go tak dobrze.
- Pani, myślę, że musimy porozmawiać o twojej przyszłości. Romanse są przyjemne, zwłaszcza, gdy w młodych żyłach krew buzuje, ale jesteś kobietą i potrzebujesz silnego sojuszu.
- Nie musisz się martwić, Clandestine. Nie zamierzam kierować się sentymentami w wyborze męża. Jeśli miałabym być z Halem, nie zgodzę się na związek dopóki nie upewnię się, że to najlepsza z możliwych opcji dla kraju. – odpowiedziała Oleandra, odgarniając fale włosów, wchodzące jej na pergamin. Podwinęła rękawy czarnej sukni i wzruszyła odsłoniętymi ramionami.
- Król Ravell w istocie na tą chwilę jest najlepszą opcją dla ciebie. Sojusz musi być silny. Ale nie tylko pod względem siły państwa – co Ravell niewątpliwie ma – ale także pod względem siły sojuszu. A Hal kocha cię mocniej niż własną koronę.
- Nie przesadzajmy, hrabio.
- Nie możesz odrzucać go przez babskie fochy. Zrobiłabyś dla niego równie dużo, Wasza Wysokość.
- … - Oleandra spojrzała na hrabiego spode łba. Niech ci szlag, cholerny znawco. Harlequinów się naczytałeś, czy jak? Nienawidziła tego, że tak szybko analizował ludzi. Owszem, było to przydatne, ale jeśli samemu stawało się przedmiotem takiej analizy, było to niezmiernie irytujące. Zwłaszcza, że Clandestine miał rację.
- Nie możesz odrzucić najatrakcyjniejszego sojuszu, jaki ci się przytrafił przez jeden, typowo męski błąd.
- A co jeśli takich miłostek będzie się pojawiało więcej? – och, miałaś nie wchodzić w takie tematy. Nie ze Stephanem. On tego nie zrozumie. Wyśmieje cię.
- Ależ zapewne będzie. Mężczyźni są tylko mężczyznami. A jeśli mają do tego władzę i pieniądze nic ich nie powstrzymuje przed romansami.
- Ty również masz pieniądze i władzę, Clandestine. Jesteś więc niemoralny?
- Nie wyobrażasz sobie, Wasza Wysokość. Mam pieniądze, władzę i łóżko pełne kobiet.
- Odejdź, obrzydliwcze! – królowa udała oburzoną, odganiając hrabiego dłońmi. Jednak choć starała się jak mogła, nie mogła powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta. Zabawny był jej hrabia.
Skłonił się władczyni z uśmiechem, ściągając z głowy niewielki toczek w równie rażąco buraczkowym odcieniu jak jego skórzana kamizelka na idealnie białej koszuli, po czym odszedł pewnym siebie, nieco rozchwianym krokiem.
Nim jednak Clandestine opuścił bibliotekę, spojrzał jeszcze w stronę królowej:
- Zastanów się, pani. Twój wywiad w Erindell potwierdza, że Sarabella zbiera coraz większe grono poparcia wśród szlachty. To może być ostatni moment nim twoja rywalka stanie się silniejsza od ciebie.
- Zastanowię się. – odpowiedź Oleandry była bardzo powściągliwa, jednak w środku się zagotowała. Zdradziecki bękart! Nie odda jej tronu Vertigè. Nie może pozwolić, by i to zabrała. Och, żmijo podstępna, jakże doskonale się maskowałaś. Wpuściłaś mnie w maliny i pozwoliłaś, bym nazywała cię swoją przyjaciółką. W imię przyjaźni chciałam ci nieba uchylić. W imię przyjaźni chciałam pozwolić ci zostać na dworze Ravell i byłam ślepa na to, że zaciskałaś pazury na Halu. Ale nie, od mojej korony ci wara, psia córko. Nie wszystko można osiągnąć szeroko rozłożonymi nogami i gościńcem pomiędzy nimi.
Dłoń Oleandry zacisnęła się na gęsim piórze tak mocno, że to złamało się wpół, a pierścienie na palcach królowej boleśnie wbiły się w jej skórę. Wzięła głęboki oddech, by uspokoić buzującą krew, jak to określił Clandestine. Ta jednak nie miała możliwości uspokojenia się, ponieważ do biblioteki wbiegł posłaniec z wiadomością. Gdy królowa odczytała słowa na kartce poczuła jak krew odchodzi z twarzy, a później wraca na nią ze zdwojoną siłą. Suknia królowej załopotała, wzburzona ruchem powietrza, gdy Oleandra wybiegała z komnaty, rozdzierając senną ciszę krzykiem pełnym napięcia:
- Clandestine!



Tętent końskich kopyt wzbijał kurz wokoło jadących postaci. Clandestine z oddziałem najbardziej wyborowych ludzi pędził w stronę zachodniej granicy Vertigè. Piętnastoletni parobek, montując chomąto Perełce, zasłaniał oczy przed wschodzącym słońcem z zaintrygowaniem przyglądając się pędzącemu oddziałowi z królewskim proporcem. Tak bardzo wciągnął chłopca ten  spektakl, że nie zauważył, kiedy właściciel pola dołączył do niego i świsnął dłonią przez łeb zaczarowanego parobka.
Słońce wędrowało coraz wyżej po horyzoncie. Hal obserwował jego wędrówkę od samego rana. Starał się ze wszystkich sił przełknąć gorzką pigułkę porażki. Dał się podejść jak młodzik. Jak gołowąs, który nigdy wcześniej nie stanął na polu walki. Jak mógł? Och, tyle razy już dzisiaj zadał sobie to pytanie. Może to zasępienie związane z niejasną sytuacją między nim i Oleandrą rozpraszało go aż tak bardzo? Daj spokój! Jesteś królem, nie możesz zwalać wszystkiego na Bogu ducha winną kobietę. Ale w sumie potraktowała cię niesprawiedliwie. Z pewnością. Ale jeszcze bardziej niesprawiedliwie potraktuje cię ta zgraja, która cię porwała. Wciąż zachodził w głowę, nasz młody król, jak to mogło się stać. Wszak jego straż przyboczna była najlepiej wyszkolona. A jednak, grupa leśnych rzezimieszków, łowców skarbów, dała radę ich pokonać. Niech tylko Hal się wyzwoli, to im pokaże. Zastanawiał się, czy Edam zorientuje się, że król za nim nie jedzie. Przyjaciel ruszył o dwa dni wcześniej, musząc spieszyć do umierającego stryja. Oznaczało to kolejne bogactwa dla młodego arystokraty. W natłoku emocji i notarialnych bazgrołów mogłoby umknąć jego uwadze nadzwyczajne spóźnienie towarzysza.
Siedząc w prowizorycznym namiocie, czując wilgoć ciągnącą od leśnego runa, król Bastard przypomniał sobie pewną sytuację sprzed lat. Czuł się wtedy tak samo jak teraz. Miał może z dziesięć lat. Już wtedy przyjaźnił się z Edamem. Powoli zaczynali szkolić się w boju. Z namiętnością lali się po łbach drewnianymi mieczami, pięściami po nosach i z lubością wystrzeliwali prowizorycznie zrobione strzały w tarcze zamieszczone na snopach siana. Ileż to razy okoliczni włościanie gonili ich, bo dwa chłopaczyska niszczyły zbiory. A jednak wciąż wracali, by ćwiczyć swoje umiejętności.
Kilka lat później, gdy byli w wieku poborowym, do miasta przyjechał generał króla Mortimera. Wrażenie, jakie zrobił na młodym Halu było nie do opisania. Jego zbroja lśniła w słońcu jakby była z najdroższego kruszcu, a jego postawa – wyprostowana i pełna godności budziła respekt. Koń generała, tak wyszczotkowany i ozdobiony wstążkami był przepięknie czarny. Hal bardzo pragnął być jednym z tych szczęśliwców, którzy dostaną się do zawodowej armii, by móc przejść profesjonalne szkolenie wojskowe. Wszyscy chłopcy z wioski pobiegli się zgłosić i później zaprezentować temu tajemniczemu „łowcy talentów”.
Matki podążały za synami, ocierając łzy rękawami, a ojcowie przechwalali się, czyj syn więcej osiągnie w boju. Sami chłopcy z podnieceniem zakładali się o to, kto będzie miał lepszy wynik i kto zabije więcej wrogów. Akurat ten ostatni zakład Hal często powtarzał z Edamem do samego końca swoich wojennych przygód.
Tamtego dnia tylko Edam został wybrany. Hal znów został postawiony na boczny tor. Generał odrzucił go, twierdząc, że jest niewystarczająco dobry. To zabolało jego młodzieńcze, gorące serce. Do dzisiejszego dnia pamiętał to uczucie upokorzenia, które miało mu towarzyszyć przez kolejne, długie lata. Był tak blisko, widział już nagrodę, a ona jednak uciekła mu sprzed nosa. Tej nocy czuł się tak samo jak wtedy. Był już tuż tuż uporządkowania sobie życia. Dostał wszystko czego chciał. Był królem. Miał na głowie koronę. A jednak, znów pisane było mu obejść się smakiem, gdy porywacze go zabiją. Westchnął, opierając ciężką głowę na dłoniach. Nadgarstki pulsowały od spętania liną, która wbijała się w skórę króla. Powiew wiatru, który wdarł się nagle do namiotu przypomniał Halowi jak sytuacja z poborem do królewskiej armii się zakończyła.
 Elisa, odciągając syna za rękaw, szeptała mu do ucha słowa pocieszenia:
- Synku, porozmawiam z twoim ojcem. Przecież masz prawo, jak jego bastard…
- Nie. – ten dzień był również pierwszym razem, gdy Hal postawił się matce. – Nie tym razem. Chcę sam. Ja sam, matko. – Hal wybiegł raz jeszcze na arenę i zażądał jeszcze jednej szansy. Chociaż generał pogardliwie odganiał go dłonią, mały Hal nie ustępował. Gdy straż generała chciała go odciągnąć, sam dowódca powstrzymał ich. Powiedział kilka miesięcy później, gdy Hal uratował mu życie na polu walki, że to jego upór i niezłomność zrobiło na nim takie wrażenie. Dostał drugą szansę. Przykładał się z całych sił. Generał przewrócił oczami i machnął ręką.
- Co mi tam. Skoro chcesz pakować się śmierci w paszczę, nic mi do tego.
Halowi nigdy nie przeszkadzała bliskość śmierci. Nawet do niej przywykł, tułając się przez całe lata pacholęce po polach bitew. Widział śmierć na wszystkie możliwe sposoby, więc witał ją jak starą przyjaciółkę, którą oszukiwał do tej pory za każdym razem. A może i tym razem? Hal nadstawił uszu, słysząc hałas na zewnątrz. Rozpoznawał podniesione głosy swoich porywaczy i jakieś świsty. W chwili gdy przeszła mu myśl o ataku, w jego namiot wbiła się strzała. Na szczęście król zdążył przetoczyć się na bok. Ze spętanymi nadgarstkami próbował wyswobodzić się z lnianego materiału, który przed chwilą służył mu jako prowizoryczne więzienie. W końcu. Udało się.



6 komentarzy:

  1. Misia! Wszystkie zaległości w czytaniu nadrobię w przeciągu kilku godzin, ale taka malutka sugestia - byłoby suuuper, gdybyś stosowała akapity :) Wrócę tu jeszcze dzisiaj <3 Zapraszam również do siebie po nowe treści.

    Agu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie mi się podoba, jak wykreowałaś Oleandrę. Szczególnie widać to, kim jest podczas jej rozmowy z Halem. Przemawia przez nią prawdziwa królowa, nie bacząca na własne uczucia i pragnienia. Wie, co jest ważniejsze i to samo sobie sprawia, że Oleandra wzbudza mój szacunek i sympatię... w sumie, już dawno je zdobyła :). Ehh, panowanie jest dużym poświęceniem...

    Przepraszam, że dawno mnie tu nie było i za nieobecność pod ostatnim rozdziałem. Obiecuję go nadrobić, kiedy tylko znajdę trochę czasu, żeby być na bieżąco z wydarzeniami. Czekam oczywiście na kolejny rozdział, jestem ciekawa jak potoczy się sprawa z Halem :) i pozdrawiam.
    Dużo weny ^^.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej.
      Nie przepraszaj mnie. Ja też zaniedbałam bloga i dawno nic tutaj nie wstawiałam, więc naprawdę - nic się nie stało. Cieszę się jednak, ze ze mną jesteś ;)

      Tak, Oleandra już się nauczyła właściwie jak być królową. Nauczyła się, że nie jest to wcale łatwy kawałek chleba, ani też bezpieczny. Ale chyba jest pogodzona z losem. Dlatego rozmowa z Clandestinem mogła jej dać się dosyć we znaki xd.

      Dzięki raz jeszcze i do zobaczenia,
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Kilka razy się zabierałam do napisania komentarza, ale ciągle coś mi stawało na przeszkodzie. Już jestem i tym razem mam zamiar go dokończyć! ;D
    Też mnie zaskoczyło (jak Hala), że Oleandra użyła takich mocnych słów. Zawsze taka kulturalna, opanowana, a tu "suka". No, no... ale wcale mnie to nie dziwi. Inaczej tamtej baby nazwać się nie da. W sumie mówiłam to już nie raz, ale komplementów chyba nigdy za wiele. Podoba mi się to jak kreujesz Ole. Sposób w jaki się wypowiada, jej słownictwo, styl bycia i ten wszechobecny spokój idealnie pasuje do władczyni. No bo przecież ktoś, kto stoi na czele państwa nie może kierować się emocjami, nagłymi przypływami uczuć itp. Ona potrafi do wszystkiego podejść tak chłodno, na spokojnie, bez emocji. To dobrze, bo dzięki temu jej umysł jest jaśniejszy. Potrafi być czuła i wrażliwa, gdy trzeba, ale jest też silną i twardą babką, która przede wszystkim myśli o swoim ludzie. Naprawdę ją lubię;D A ta rozmowa z Halem była boska. Miałam wrażenie, że ona jest bardziej męska i że bardziej nadaje się na królową niż on na króla;D
    Fakt, pasowaliby do siebie i jestem prawie pewna, że prędzej czy później dojdzie do ślubu. Tylko nie wiem czy ze względów miłosnych, czy raczej państwowych.
    Porwanie? To wszystko stało się tak szybko, że w pierwzej chwili byłam trochę... oszołomiona. Dopiero potem ogarnęłam co się dzieje. I mam nadzieję, że on nie uwolni się tak szybko, bo na razie jeszcze nie poczułam tragizmu, sytuacji i strachu o niego Jakoś to wszystko się tak szybko dzieje:D

    Pozdrawiam! ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. A to ci Stefan, no ja gościa uwielbiam :D

    Kurczę, nie sądziłam, że naszym gołąbeczkom się już teraz zbierze na wyznania. A w sumie… gołąbeczkowi. Gołębica trochę bardziej nieśmiała, ale raczej sobie poradzi :D

    Hal słusznie zauważył, że Lea bardzo dojrzała w ciągu tych trzech lat. Myślę, że królowa dokładnie przemyśli swoje decyzje odnośnie do zamążpójścia i ostatecznie nie popełni błędu. O ile Eddy ma na głowie całe SAMCRO, o tyle Oleandra musi się uporać z całym krajem, a tu jeszcze ta nieszczęsna Sarabella… niemniej jednak mam nadzieję, że niedługo będziemy się mogli werbalnie bawić na królewskim weselu :D

    No i co Ty tu, candle, odstawiasz z tym porwaniem? Ale jak to? No ej. Już i tak im love story pokomplikowałaś, jeszcze Ci mało? XDD

    Buziaki,
    Hagiri
    take a death
    Rozmowy Międzymiastowe

    OdpowiedzUsuń
  5. "odejdź obrzydliwcze" - xD haha, haha, haha. Mega tekst, chyba go sobie ukradnę od ciebie, znaczy zapożyczę i będę kolegą powtarzała, a może nawet któraś z moich bohaterek powie tak do jakiegoś swojego męża, albo kolegi.

    Gadka tej pani co mówiła o zyskiwaniu czegoś przez rozwarte uda i gościnieć pomiędzy nimi, mnie rozbawiła, i była równie genialna co przegnanie odrzydliwca xD.

    Bogu Ducha winna kobieta - mnie się wydaje, że ona jest niejednemu winna, a Hal to taki trochę maminsynek.

    Zastanawiam się, nie tylko dziś i teraz, ale już ostatnio gdy pisałam rozdział na swój blog, to się zastanawiałam, czy można nawyknąć do uczucia wszechobecnej śmierci i spokojnie żyć, zasypiać, ze świadomością, że jutro można umrzeć, albo kogoś zabić. Bycie żołnierzem, kiedyś, gdy były wojny i te miecze, walki o terytoria, jak oni się wtedy czuli, co myśleli. Ja naprawdę nad tym ostatnio gdybałam i teraz ty mi o tym przypomniałaś ostatnim akapitem tego rozdziału.

    http://takamilosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy