Spis treści

niedziela, 29 listopada 2015

24.

Trzepiąc głową niczym pływak, który oswobodził się z topieli, Hal wyjrzał z namiotu. Materiał zwisał na królu jak wielki płaszcz z kapturem i wyglądał z pewnością zabawnie z poskręcanymi kosmykami jasnych włosów, przylepionych do czoła i wpadających królowi do oczu. Wytężając wzrok w ciemności, próbował dostrzec, kim byli atakujący. Nie był pewien czy powinien się rzucać w wir walki, jeśli i druga strona była nastawiona agresywnie. W momencie, gdy jeden z jeźdźców, przeskakując na koniu nad głową króla, zdarł z niego materiał namiotu i mieczem przeciął linę na jego nadgarstkach, Hal wolał nie zadawać pytań. Rozejrzał się w poszukiwaniu broni.
Dojrzał rannego porywacza i to jego uznał za najlepszy cel. Rzucił się na mężczyznę i rozbrajając go gołymi rękami, wyrwał mu miecz po to, by po chwili rozpłatać gardło mężczyzny.
- Giń, ścierwo. – rzekł w twarz konającego, po czym wstał z kolan i obrócił się, słysząc swoje imię. W jego stronę nadjeżdżał porucznik DeCruze. Człowiek Oleandry. Och, tak, w ciemności tego nie rozpoznał, ale wszak ten oddział miał na sobie jej kolory. 





Królowa dostała jego wiadomość. Wysłał ją z duszą na ramieniu. Nie sądził, że w ogóle dotrze do miasta. Wyrzucił kartkę w butelce do rzeki, płynącej w stronę Vertigè. 
Wzburzony nurt musiał ją zanieść wprost do miasta, a któryś ze stróżujących granicy, jaką była rzeka rycerzy posłał wiadomość królowej. Hal znów śmiał się śmierci w twarz. Chociaż jego oddział został wycięty przy porwaniu, teraz król Ravell znów tryumfował. 
Cieszył się także, że pomimo trudnej sytuacji, Oleandra wciąż była w stanie wysłać mu pomoc. Kochana, słodka Oleandro. Jakże ci jestem wdzięczny. Pomyślał król, tnąc przeciwników i posyłając ukochanej setki pocałunków.
Nim księżyc zniżył się na horyzoncie, wrogowie zostali pokonani. Radości nie było końca. Clandestine ścisnął dłoń króla, patrząc z uśmiechem w jego pooraną ranami twarz.
- Królowa przesyła pozdrowienia, Wasza Wysokość.
- Dziękuję, hrabio. Zawdzięczam ci życie. – Hal położył drugą dłoń na nadgarstku Stephana, jednak w ciągu ułamka sekundy twarz władcy Ravell zmieniła się w wyraz pełnego przerażenia.
Hrabia uniósł brew i błyskawicznie obrócił się w tył. Za sobą zobaczył napastnika z toporem uniesionym nad głową gotowym do zadania ciosu. Sekundy dłużyły się niemożliwie. Stephan wiedział, że nie ma szans ucieczki, ani uratowania własnego życia. Widział oczami wyobraźni jak ostrze topora rozłupuje jego czaszkę na dwa płaty.





Lecz co to? Topór wciąż wisiał złowrogo w powietrzu, a napastnik miał bardzo dziwną minę. Uniósł górną wargę i zmarszczył czoło. Po chwili kaszlnął, opluwając bujny, jasny zarost kropelkami krwi. Stephan, odciągnięty przez Hala odskoczył, w celu ratowania życia na bok. Nie było jednak takiej potrzeby. W następnej chwili mężczyzna upadł na ziemię, nadziewając się na własny topór. Z jego pleców wystawała strzała z królewskim grotem. Clandestine rozejrzał się, próbując namierzyć wzrokiem swojego wybawcę. Szybko obliczył, że strzał pod tym kątem musiał paść…
- Wojownik nie powinien tracić skupienia, Clandestine. – spomiędzy drzew,dokładnie naprzeciw hrabiego, odezwał się kobiecy głos. Głos ten pełen rozbawienia i rezonu powiedział niemal identyczne słowa, jak kiedyś on sam rzekł do Oleandry. To rzeczywiście była ona. Opierała się o łuk, uśmiechając łobuzersko. Po chwili z lasu na wierzchowcu wyjechała lady Sherine, prowadząc za uzdę karego konia królowej. Za kobietami, kroczył królewski oddział z Harve Icarusem na czele.
- Wyglądacie jakbyście ducha zobaczyły, panienki. Ktoś by się nami zajął – na tą sugestię mężczyźni otrząsnęli się z szoku i rzucili się w stronę pań. Porucznik DeCruz odebrał od królowej łuk i pomógł lady Sherine zejść z konia, stawiając ją na ziemi z największą ostrożnością na jaką było go stać. Wziął od niej łuk i odsunął się, gdy do królowej podszedł Clandestine.
- Gdyby nie ty, byłbym martwy, pani.
- Jeśli ktoś kiedyś cię zabije, hrabio, to będę to ja. Nikt inny. – Lea uśmiechnęła się, skinąwszy głową, gdy hrabia całował ją z namaszczeniem po rękach.
- Umrę z chęcią z twojej dłoni, najdroższa pani. I przy najbliższej okazji uściskam tego drania, Bringthorna za to, że cię nauczył tak strzelać.
- Och, Clandestine, wizja nadchodzącej śmierci zmieniła cię w skomlącego kundla. – zauważyła Sherine, zsiadając z konia i oddając lejce rycerzowi po swojej lewej.
- Lady Coupè. Wiedziałem, że królowa przy tobie będzie bezpieczniejsza niż przy całej armii chłopa. Jesteś jak prawdziwy bulterier.
- Próbowałeś mnie obrazić? Bo sprawiłeś mi raczej przyjemność. – ciemne oczy wdowy skrzyły się ironicznymi ognikami dobrego humoru. Wyglądała jak wprawny wojownik z mieczem przywiązanym do boku, w skórzanych spodniach i kubraku z futrzaną kamizelką. Związane w warkocze długie włosy nadawały jej jeszcze bardziej zadziornego wyglądu.





Kobiety, oczywiście, nie podróżowały same. Oleandra postanowiła jednak osobiście dopilnować, by Hal wrócił do domu bezpiecznie. Wszak była jego gospodynią. Jej niewielki oddział krył się w lesie, mając na uwadze bezpieczeństwo władczyni i kontrolę sytuacji.
Hal, nie mając dłużej ochoty słuchać jak tych dwoje się czubi, odsunął hrabiego zdecydowanym ruchem i ujął twarz Oleandry w dłonie. Przyglądał jej się z niedowierzaniem. Przez dłuższą chwilę nie powiedział nic. Kontemplował jej drobną twarz, nie mogąc nadziwić się, że szarpnęła się na tak ryzykowny pomysł. Nie mógł też uwierzyć, że wyrwanie się z zamku, zrobienie czegoś kompletnie niepasującego do królowej zaświeci znów w jej brązowych oczach ten płomyk psoty.
- To było nieodpowiedzialne i szalone. Nigdy więcej nie pakuj się w takie niebezpieczeństwo, pani.
- Krasomówcze to to nie było… - Sherine mruknęła do hrabiego, unosząc brew. Ewidentnie wdowa spodziewała się czegoś bardziej romantycznego po powłóczystym spojrzeniu króla na jej panią.
- Lady Sherine, proszę. – władczyni upomniała delikatnie damę. Wciąż należało pamiętać kto był kim w tej sytuacji.
- Będę ryzykowała tyle razy, ile uznam to za stosowne. - Lea zdawała się znów być stonowana i bezpiecznie ukryta za murami swojej pozycji. Mimo to, jej słowa sprawiły, że wszyscy zebrani uśmiechnęli się, by po chwili taktownie znaleźć ciekawsze zajęcie gdziekolwiek obok. 
- A zawsze będę uznawała za stosowne ryzyko dla moich najbliższych, Wasza Wysokość. Zwłaszcza dla ciebie. -  Hal zmrużył oczy, jakby próbując dostrzec coś głębszego, co ukrywało się w słowach władczyni. Dłonie Hala zsunęły się po śliskim materiale jeździeckiego stroju królowej. Wyglądała, jakby ubierała się naprędce. Kołnierz nie stał równo, a z jednej strony odkrywał więcej dekoltu niż z drugiej. Guzik u samego dołu sukni był rozpięty, przez co przypominała kobietę w męskim surducie. Buty królowej były obryzgane błotem, a jej włosy, choć spięte zapewne przed wyjazdem w kucyk, teraz żyły własnym życiem. A mimo to, Oleandra nigdy nie wyglądała piękniej.




- Wyjdź za mnie. –  słowa wyszły z ust króla nim zdążył je przemyśleć. Ale na Boga Wszechmogącego. Był pewien, że tego chce. 
Ruszyła mu na pomoc, chociaż narażała przy tym życie. Wybaczała mu jego głupie błędy i była coraz mądrzejsza, coraz rozważniejsza. Wiedział, że takiej kobiety chce. Silnej i zdecydowanej. Z własnym zdaniem. Choć teraz wydawała się być zbita z tropu. No tak, nie było to najromantyczniejsze miejsce na oświadczyny. Ale nie mógł dłużej czekać.
- Będziemy się wciąż kłócić. 
- Jak szaleni.
- Mamy inne zdania. Mamy inne priorytety. Czasem będziemy musieli postępować wbrew sobie. Będziemy musieli myśleć nie tylko o sobie i swoich krajach, będziemy mieli dwie korony. To będzie… - Lea wymieniała wszystkie przeciwności losu, które mogły przyjść jej na myśl. Gdy brakło jej tchu, Hal położył palec na ustach kobiety. Wiedział, że nie mówi tego wszystkiego, by mu odmówić. Widział to i czuł, że Oleandra chce zostać jego żoną lecz jest pełna obaw.
- Trudne. – dokończył za nią, uśmiechając się. – to będzie straszliwie trudne. Ale będziemy się również wspierać i kochać. Przez to popełnimy masę błędów, ale znajdziemy sposób, by je wszystkie naprawić. Jestem tak samo przerażony jak ty, pani. Ale mocniej chcę mieć cię u boku niż się tego boję. I nie pozwolę twojemu lękowi nas rozdzielić. – nigdy wcześniej nie brzmiał tak pewnie. Mówił tym tonem, przez który królowa czuła, że staje się na powrót młodą kobietą. Zakochaną kobietą. 
Hal był jednocześnie stanowczy i bardzo ostrożny. Wiedział jak łatwo jest spłoszyć Oleandrę, ale wyczuł też, że zbyt słaby uścisk sprawi, że wymsknie mu się z rąk. Znali się na tyle długo, że zdążył nauczyć się obchodzić z tą niespotykanie skomplikowaną kobietą. 
Zagryzła wargę, próbując powstrzymać uśmiech, wkradający się na jej usta. Wpatrywała się w sygnet na serdecznym palcu Hala. Chciała zachować powagę i spokój. Tyle razy Clandestine powtarzał jej o królewskim dostojeństwie. Jednak, gdy odważyła się spojrzeć w twarz wieloletniemu przyjacielowi już nie ukrywała radości. Nawet nie musiała nic mówić, by oboje wiedzieli, że się zgodzili. 
Lea stanęła na palcach, z całych sił obejmując narzeczonego. Chciała chłonąć całą sytuację równie mocno jak i on. Hal przerwał uścisk po rozkosznej chwili i poprosił:
- Powiedz to, Leo.
- Zgadzam się. Kocham cię. Tak samo od początku. Już na zawsze. – odpowiedziała Oleandra nie mogąc powstrzymać wzruszenia. Przed oczami przemknęły jej te wszystkie chwile, które razem spędzili. 



Miała zaledwie siedemnaście lat, gdy się poznali. Przypomniała sobie ten moment, gdy zdobyli jej zamek. Hal stał u jej boku, wspierając ją, chociaż zupełnie go nie znała. Ten moment można chyba uznać za proroczy. Od tamtej pory nie ustąpił. Wciąż trwał obok. 
Lea pamiętała ich taniec na balu maskowym. Wtedy poczuła te dziwne motyle w brzuchu, próbujące siłą wyrwać się na zewnątrz. Ale pamiętała też jak była wściekła, gdy prosił o wsparcie w walce o własny tron. Tak jak pamiętała jak bardzo bała się, że kolejny list z pola walki nie przyjdzie. Miała niecałe dwadzieścia lat, a jej uczucia narastały z każdym listem, który wymieniali. 
Oczami wyobraźni przypomniała sobie ich powitanie, gdy wracał zwycięsko, przypomniała sobie zasępiony, zacięty wyraz twarzy Hala, gdy niemal straciła życie przez rebeliantów z Vertigè. Wyszedł i wrócił dopiero rozwiązawszy tą sytuację. 
Nie chciała za to pamiętać jak rozstąpiła się przed nią ziemia, widząc Hala w objęciach Sarabelli. I chociaż powinna tryumfować, jego złamane serce, leczone w objęciach Oleandry też nie było przyjemne. Teraz, mając lat dwadzieścia jeden, jeszcze mocniej chciała by Hal był szczęśliwy. A ona chciała być szczęśliwa przy nim.
- Hejże tam, Clandestine! Chodź, stary druhu. Chodźcie wszyscy! – Hal zawołał towarzyszy, którzy zdążyli porządnie zająć się zapasami, zostawionymi przez rozgromionych porywaczy Hala. Rycerze uprzątnęli truchła i wepchnęli je do rzeki. Wydawało się, że przy obozowisku trwała prawdziwa uczta. Hal ujął ukochaną za rękę i poprowadził ją w krąg ciepłego światła, które padało z ogniska.
- Słuchajcie, przyjaciele. Oto jesteście świadkami przełomu na miarę historii. Oto przed wami utworzyła się unia, która będzie początkiem najwspanialszej dynastii w dziejach! – król zawołał uradowany, unosząc dłoń Oleandry w górę, splecioną ze swoją. Wyglądało to jak ogłaszanie zwycięscy pojedynku.
- Od dzisiaj dwa państwa staną się jednym. Mocniejsze i lepsze. A my wszyscy do końca świata będziemy żyć w przyjaźni. – dopowiedziała Oleandra, promieniejąc zaraźliwym uśmiechem. Tym samym uśmiechem, który lśnił na jej twarzy tej nocy, gdy beztrosko bawiła się na balu. Tym samym, którego pozbawiał jej ciężar korony.
Zebrani wszyscy na raz rzucili się, by gratulować świeżo upieczonym narzeczonym. Tylko Sherine stała z boku, jakby nie chciała zaznaczać swej obecności.
- W końcu mnie posłuchałaś. Masz olej w głowie, moja pani. – Clandestine nie ukrywał zadowolenia. Uśmiechał się tym swoim irytującym, przenikliwym uśmieszkiem, który ścinał kobiety z nóg, ale Oleandrę co najwyżej doprowadzał na skraj urwania mu głowy.
- Będziecie razem tak szczęśliwi jakbym sobie tego dla was obojga życzył – no tak. Jak zwykle po chwili hrabia dodawał coś takiego, że serce królowej topniało i od razu zapominała, że ją zdenerwował. Uścisnąwszy dłoń każdego rycerza, który brał udział w kampanii ratunkowej, Lea wymknęła się na bok, dołączając do Lady Coupè.
- Nie zamierzasz mi gratulować?
- Boję się, pani, że odbierzesz moje słowa za nieszczere. Mam nadzieję, że będziesz najszczęśliwszą mężatką na świecie. I życzę ci, by wasza przysięga zawsze była aktualna. I życzę, byś nigdy nie zaznała samotności oraz byś nigdy nie poznała smaku rozpaczy. Ale cóż z tego? Jestem wdową po rebeliancie. Sama uczestniczyłam w tym spisku. Jakże mogę robić z siebie pajaca, gdy wiem, że nie uwierzysz w ani jedno me słowo?
- Droga Sherine, ależ wierzę. Dawno nie słyszałam tak pięknych życzeń. – królowa ścisnęła dłoń damy, patrząc w jej zawstydzone oblicze z wypiekami na policzkach.
- Nie możesz całe życie biczować się za błędy z przeszłości. Ja na pewno nie zamierzam cię za nie wiecznie karać. Dowiodłaś swojej lojalności. I otrzymałaś razy jakich nigdy bym nie chciała ci wymierzyć. Przeszłość nie jest tym, co nas definiuje. To nasze wybory dnia dzisiejszego. Nie obawiaj się mojej przyjaźni, Sherine.




Podróż do Ravell była chyba najweselszą przeprawą w życiu bohaterów. Śmiechu, radości i wesela było co niemiara. Kilka dni upłynęło w szampańskich humorach, a mężczyźni wytrzeźwieli dopiero gdzieś pod zamkiem. Oleandra i Hal ustanowili, że najlepiej będzie, gdy pojadą na zamek króla i tam ogłoszą nowinę. Jednocześnie posłano do Vertigè, by rozpowiedzieć słowo o królewskich zaręczynach.
Lady Elisa bardzo zdziwiła się, widząc u progu swojego domu – jak nazywała pałac – Oleandrę, Sherine i Clandestina. Nim jednak zdążyła zażądać wyjaśnień, jej drogę przerwał sir Bringthorn, który rozpętał wesoły chaos, witając radośnie starych przyjaciół. Nawet hrabia nie został pominięty w tym ciepłym powitaniu.
- Lady Eliso, należy chyba zorganizować ucztę z powodu powrotu króla, czyż nie? – zasugerował młody arystokrata, sprawiając, że królowa matka zmrużyła oczy, mierząc go zabójczym wzrokiem. O tak, gdyby spojrzenie mogło zabijać, Edam padłby trupem.
- Matko, przypilnuj również, by królowa i jej świta dostali wygodne komnaty i świeże odzienie. Chcę, by czuli się tu jak w domu. – uśmiech Hala promieniał równie zaraźliwie jak mina jego narzeczonej. Lady Elisa czuła, że coś się święci, ale nie spodziewała się takiego ciosu.
- Zajmę się tym. – wycedziła przez zęby, oddalając się. Nim jednak odeszła, skłoniła pokornie głowę synowi, a Oleandrze posłała uśmiech pełen jadu przy dygnięciu.




Uczta okazała się naprawdę wytworna. Elisa najwyraźniej postanowiła dać z siebie wszystko, by pokazać potęgę i bogactwo Ravell. Sala balowa lśniła lampionami, zwisającymi z sufitu. Stoły uginały się od najlepszego rodzaju dań i napojów. Prosiaki, owoce morza – specjalność Ravell i wybór wina tak szeroki, że największy smakosz nie byłby w stanie zakosztować wszystkiego. Zjechało wielu dworzan, którzy przebywali w pobliżu, więc zamek pełen był zapachów, śmiechów i głosów rozmów. Elisa zasiliła codzienną armię grajków. Chciała pokazać wszystkim swoją władzę i wpływy w tym zamku, ale nie wiedziała, że przygotowała idealne przyjęcie zaręczynowe dla swojego syna. Hal, wchodząc na salę, uśmiechnął się z zadowoleniem. Edam, trwający u jego boku był pod równie dużym wrażeniem.
- Nie sądziłem, że twoja matka jest aż tak przekorna. – zaśmiał się pod nosem mężczyzna, poprawiając szeroką krawatkę.
- Nie masz pojęcia. – odpowiedział rozbawiony Hal, w wyśmienitym humorze, witając kolejnych możnych swojego kraju i kilku dyplomatów z zagranicy. Idąc przez salę z przyjacielem u boku król wyglądał naprawdę imponująco. Obaj prezentowali się naprawdę imponująco. Każdym swoim krokiem, gestem i uśmiechem pokazywali siłę młodości, prawdziwe męstwo i radość nowego pokolenia. Edam i Hal byli przyszłością. Król ze swoimi wiecznie niesfornymi lokami wyglądał wyjątkowo zadziornie. Bufiaste rękawy ciemnej koszuli, wystające spod brązowej kamizelki, związanej w pasie i pełen dostojeństwa wyraz twarzy nadawały mu jeszcze bardziej wyglądu władcy. Jedynie roześmiane oczy wciąż zdradzały, że Hal jest nadal gdzieś w środku psotnym dzieckiem. Stał u szczytu sali, tuż przy orkiestrze, razem z przyjacielem, przyglądając się wchodzącym gościom. Pomimo pełnych godności min, Hal i Edam bawili się przednio, ściszonymi głosami obgadując praktycznie każdego, kto przekroczył próg sali. W końcu oczom Hala ukazała się jego narzeczona. Była piękniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. W śliwkowej sukni z dekoltem w łódkę była tak zmysłowa, że w wnętrzności Hala zaśpiewały radosną sonatę. Włosy królowej, spięte nad karkiem, sprawiały, że wyglądała jak kobieta, ale różowe kwiaty, zdobiące fryzurę równoważyły to dziewczęcością. Lea podeszła do mężczyzn, po drodze witając kilku dostojników.
- Wystawa dziwolągów w najlepszej formie, czyż nie, Edamie? – królowa odezwała się półgębkiem, stając pomiędzy mężczyznami. Edam musiał bardzo walczyć, by nie roześmiać się w głos. Aż dziw, że Oleandra wciąż pamiętała, jak kilka lat temu Bringthorn nazwał jej bal. Ten sam, z którego ją porwał. To nawiązanie wyjątkowo go rozbawiło.
- Poczekaj aż się zacznie. – zauważył Hal, musząc się schylić, by podzielić się tym z Oleandrą i Edamem poufnie.
- Sami się w to wepchaliście, moi kochani. – dodał Edam, zakładając ręce na siebie. Przyjaciel króla, oczywiście, wiedział o zaręczynach odkąd tylko wrócili. Hal nie wytrzymałby długo, nie dzieląc się z nim nowościami. Zasługiwał wszak na królewskie zaufanie.



Przy stole było już mnóstwo gości. Między innymi Clandestine i Sherine. Wyglądali wyjątkowo zabawnie, gdyż ubrali się na tą samą modłę. Oboje dziś wybrali czerń. Clandestine miał czarną, skórzaną marynarkę i atłasowe, czarne spodnie i białą koszulę z idealnie wykrochmalonym kołnierzem. Z kolei lady Coupè miała na sobie czarną suknię z przejrzystymi rękawami i koronkowym gorsetem. Włosy spięła w luźny kok, a na szyi błyszczał jej długi, czarny sznur pereł. Gdyby nie ich zajadła kłótnia, można by pomyśleć, że ta dwójka jest małżeństwem.
- Jak wytrzymaliście drogę z tą dwójką i nikt nie zginął? – spytał Edam, unosząc brwi na widok tej scenki.
- Ignorowaliśmy. – jednocześnie odpowiedziała para królewska.
- Zostawialiśmy ich z tyłu i pozwalaliśmy im szczekać do siebie – objaśnił Hal. Przy wejściu pojawiła się jego matka. No tak, oczywiście. Musiała przyjść ostatnia, by zwrócić na siebie uwagę wszystkich zebranych. 
Elisa zawsze wiedziała, co zrobić, by być w centrum zainteresowania. I tym razem nie zawiodła. Uśmiechała się z chłodną zmysłowością. Pomimo swoich lat, wielu mężczyzn patrzyło na nią tęsknym wzrokiem. Trudno nie patrzeć tak na kobietę, która tak świadomie podkreśla swoją nieprzemijającą urodę. 
Suknia, zdobiona migoczącymi kryształami opinała figurę królowej matki, a kryza unosząca się wysoko ponad szyję ściągała wzrok na głęboki dekolt śnieżnobiałego odzienia. Podeszła do syna, uśmiechając się z tą wyuczoną serdecznością, która w Halu budziła głównie politowanie, ale większość osób nabierała się na to.
- Moi drodzy przyjaciele. – rozpoczęła, pokazując orkiestrze, by zamilkła. Elisa wyłuskała Hala spomiędzy Oleandry i Edama, obejmując syna ramieniem. Chociaż tak drobna przy nim, wyglądała na naprawdę potężną kobietę, a o to właśnie Elisie chodziło najbardziej.
- Jakże jestem rada, że mogę w waszym towarzystwie cieszyć się powrotem mojego syna. To także okazja, by uczcić spokój, który w końcu zapanował w Ravell. Cieszmy się więc, jedzmy i pijmy na cześć króla i waszą, moi drodzy goście. – lady Elisa gestem zachęciła tłum do biesiadowania, ale król szybko ostudził zapał gości. W sali zapadła cisza, jak makiem zasiał.
- Matko, chciałbym ci podziękować za ten wspaniały poczęstunek i za to, że opiekowałaś się zamkiem pod moją nieobecność. To jednak nie jedyny powód, dla którego się tu zebraliśmy. – Hal wydostał się spod uścisku matki i wyciągnął dłoń do Lei, robiąc kilka kroków w przód. 
- Przyjaciele, czcigodni goście. Matko. – król spojrzał w stronę Elisy z wyjątkowo natchnioną miną, budząc w kobiecie najbardziej lodowaty ścisk w okolicach serca. Przeczuwała, co nastąpi, a jednak nie chciała do tego dopuścić.
- Chciałem, byście byli pierwsi, którzy usłyszycie dobrą nowinę. Ravell od dzisiaj dnia zawiązuje sojusz, który połączy dwa królestwa i uczyni je jednym, silnym organizmem. Ja i królowa Oleandra stajemy przed wami jako przyszłe małżeństwo. Ta przepiękna, najmądrzejsza i najdostojniejsza kobieta, jaką dane było mi poznać, zgodziła się zrobić mi ten zaszczyt i zostać moją żoną. – ta rewelacja wywołała chaos i poruszenie. Wszyscy goście zaczęli wiwatować. Tylko uśmiech Elisy, choć szeroki jak wcześniej, wydawał się być bardziej…zrozpaczony. To nie mogło oznaczać nic dobrego. Ale tego wieczoru nikt nie przejmował się rozpaczą lady Elisy. Nikt nawet nie zauważył, gdy po raz kolejny posłaniec mknął w ciemność, opuszczając mury Ravell.


5 komentarzy:

  1. Witaj!
    Zacznę od małego wyjaśnienia - uwierzysz, że przez przerwę którą miałam, nie zauważyłam 23 rozdziału? Dopiero dzisiaj, gdy opublikowałaś nowość, spostrzegłam pomyłkę i nadrobiłam zaległości. Oto więc jestem i komentuję.

    Cóż mogę powiedzieć - taaaaak, nareszcie! Nareszcie się zeszli, myślałam, że tego nie dożyję. :D I, jejku, to wyznanie miłości było takie piękne... tak spontanicznie, z podrygu serca, jedno krótkie "wyjdź za mnie", a tyle uczuć i emocji. No i wspaniale przedstawiłaś to, co Hal czuł w tym momencie. Brawo!
    Uczta też fajnie opisana, tylko ta Elisa... no i posłaniec na końcu. To nie wróży nic dobrego. Coś mi się wydaje, że przed narzeczonymi jeszcze sporo kłopotów. Oby udało im się wyjść z nich obronną ręką. Trzymam kciuki... i niecierpliwie czekam na kolejny rozdział. :D

    A teraz to, co lubisz najbardziej, czyli korekta obywatelska:
    - wyglądał z pewnością zabawnie z poskręcanymi kosmykami jasnych włosów, przylepionych do czoła i wpadających królowi do oczu - "przylepionymi". I, hmmm... zastanawiam się nad zastąpieniem "królowi" słówkiem "mu". Bo w sumie wiadomo, o czyich oczach mowa.
    - a któryś ze stróżujących granicy, jaką była rzeka rycerzy posłał - wyszła mi z tego graca, którą stanowiła rzeka rycerzy. Wiesz, koryto rzeczne a w nim zamiast wody - rycerze! :D To lepsze niż krokodyle. O mamo, teraz mnie to będzie prześladować.
    - Hrabia uniósł brew i błyskawicznie obrócił się w tył - chyba nie można obrócić się do przodu... więc po prostu: "się obrócił".
    -Stephan, odciągnięty przez Hala odskoczył, w celu ratowania życia na bok - jak z raportu policyjnego. :D Po prostu - odskoczył na bok. Wiadomo, że chciał się ratować.
    -Lea stanęła na palcach, z całych sił obejmując narzeczonego. - SPOILER! Jeszcze nie powiedziała "tak" :D Dobra, czepiam się.
    -zaśpiewały radosną sonatę - jak pamiętam ze szkoły muzycznej, sonata to utwór instrumentalny, ergo - nie może być śpiewana, tylko grana. Taki detal :)
    - zakładając ręce na siebie. - boru liściasty, mam trochę makabryczne wizje... Chodziło Ci o to, że splótł ręce na piersiach?

    I na zakończenie pytanie osobiste - jesteś z okolic Krakowa? Bo użyłaś formy "poprawił krawatkę", a krawatka to regionalizm krakowski. :D
    Uściski i czekam na kolejny rozdział!

    Valakiria
    Legendy Verionu
    Legendy Verionu: Iskra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj.
      A uwierzę, bo ja sama przez przerwy miałam jakieś krótkowzroczności, co do niektórych rozdziałów. Ale spokojnie, co się odwlecze, to nie uciecze ;)

      Dziękuję stokrotnie za komplementy. Zdaję sobie sprawę, że te oświadczyny mogły być troszkę przerysowane, troszkę zbyt emocjonujące, ale nie mogłam, po prostu nie mogłam się powstrzymać. Ta para przeszła już bardzo dużo "prozaicznych" sytuacji, a także tych bardzo złych, więc nie mogłam im odmówić tej jednej sceny. Ale no cóż, miodu za dużo nie może się polać, więc Elisa wraca do akcji ;D.

      Dziękuję też za uwagi. Twój sposób pokazywania mi błędów zawsze mnie bawi do łez. Uwielbiam Twoje komentarze "na marginesie". Przy krokodylach się poddałam i parsknęłam herbatą xddd. Co do sonaty, muszę się przyznać - moje niedopatrzenie. Nie mam wykształcenia muzycznego, ale to nauczka, żeby sprawdzać swoje informacje.

      Można powiedzieć, że mieszkam w "szeroko pojętych okolicach Krakowa", ale bardziej na Śląsku jednak. Nie wiedziałam o tej krawatce nawet. To ciekawe ;D Człowiek się uczy całe życie!

      Pozdrowienia ;*

      Usuń
  2. Wczoraj znalazłam Twojego bloga. Przeczytałam historię Oleandry za jednym zamachem, niesamowicie mnie wciągnęła! :D Z racji tego postanowiłam Cie nominować do LBA. Więcej info w poście:
    http://ruciakowe-miniaturki.blogspot.com/2015/12/liebster-blog-award.html
    Pozdrawiam, Ruciakowa :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem jak to się stało, ale zupełnie pominęłam ten rozdział. Nie zauważyłam go... Wstyd! Ale nadrabiam zaległości;)
    Miałam wrażenie, że trochę za szybko nadeszło to uwolnienie dla Hala. Bardzo szybko został schwytany, a potem bardzo szybko i łatwo odzyskany. Przez to nie odczułam strachu o jego życie, a emocje nie były takie, jakie mogły. Gdyby przyszło ci kiedyś do głowy coś podobnego, radziłabym, żebyś rozciągnęła to bardziej w czasie, napisała więcej o uczuciach uwięzionego i strachu jego najbliższych. Myślę, że to dałoby fajny efekt.
    Natomiast bardzo podobała mi się Ole w tym lesie;D Taka niepozorna dziewuszka, a uratowała życie dwóm mężnym wojownikom. I niech ktoś powie, że kobiety są słabe albo nie umieją zachować zimnej krwi! :D haha
    Te oświadczyny... cóż, mimo wszystko były dla mnie zaskoczeniem. Spodziewałam się, że masz zamiar połączyć tę dwójkę, ale że tak szybko?:D Ze względów politycznych ten ślub jest świetnym rozwiązaniem. Pod względem uczuciowym... chyba też, skoro oboje się kochają. Ale jakoś nie mogę wyrzucić ze swojej głowy faktu, że Hal jeszcze nie dawno był tak na zabój zakochany (i zaręczony!) z Sarabellą, a teraz wielka miłość do Oleandry. Rozumiem, że mógł dać się omotać i popełnił błąd, ale... chyba jeszcze mu tego nie wybaczyłam:D
    Lecę do następnego ;)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy