W tej samej sekundzie usłyszała, że jest potrzebna w sali tronowej. Pospieszyła w tamtym kierunku, przytrzymując tren beżowej sukni. Przewiewny, lekki, naturalny i niebarwiony materiały był jedynym rozwiązaniem przy panującym na zewnątrz lipcowym upale.
Gdy tylko przekroczyła próg komnaty, oczy Lei rozszerzyły się jak dwie błyszczące monety.
- A cóż to ma znaczyć? – spytała, unosząc brwi na widok mężczyzny, przytrzymywanego przez dwóch rosłych strażników.
Klęczał przed tronem, śmiejąc się szaleńczo. Skórzane spodnie były przetarte nie tylko na kolanach, ale wszędzie. Właściwie cudem trzymały się w jednym kawałku. Zapadnięta, blada klatka piersiowa przypominała na myśl bardziej tors dziecka.
Włosy mężczyzny, płowe i mocno kręcone, tworzyły nierozplątywaną gmatwaninę wraz ze znajdującymi się w nich kawałkami trzcin i zbóż. Albo patyków?
No cóż, na tą chwilę to nie niezwykła fryzura pojmanego jegomościa była zmartwieniem Oleandry. Spojrzała na strażnika po lewej stronie, ruchem dłoni nakazując, by zdał jej raport.
- Ten mężczyzna od kilku tygodni był poszukiwany w całym zachodnim Ravell. Pod koniec czerwca spalił młyn w wiosce Derttien.
- Młynarz nie chciał użyczyć mi noclegu.
- Milcz! – strażnik z prawej ścisnął mocniej ramię więźnia. Ten aż syknął, ale zaraz po tym zachichotał straszliwie.
- Oprócz tego zgwałcił jego żonę, a jego samego... zjadł na oczach ich syna. – pierwszy strażnik z niesmakiem dokończył raport.
Oleandra obróciła się na chwilę, by zebrać myśli. Pokerowa twarz, której tak pieczołowicie uczyła jej Elisa ustąpiła miejsca wyrazowi obrzydzenia i przerażenia.
Weź się w garść. Jesteś królową. Na polu bitwy nie takie okropieństwa widują. Chcesz być uznana za słabszą z przydziału? Przez płeć?
To chyba nie do końca zdrowe, że w takich sytuacjach królowa ma zwyczaj słyszeć złośliwy głosik, nadający jej decyzjom odpowiedni tor w bardzo nieprzyjemny sposób. A już na pewno zdrowym nie było, że głosik ten tak podobny był do głosu jej przyszłej teściowej.
Gdy już opanowała swe emocje i na powrót była królową, która jest w stanie zajmować się sprawami państwa, nawet tak obrzydliwymi, usiadła na tronie, patrząc na mężczyznę:
- Jak się nazywasz?
- Osso.
- Dlaczego zrobiłeś te wszystkie rzeczy? – Lea, niezrażona brakiem szacunku ze strony chłopaka, kontynuowała przesłuchanie. Niemożliwym było, by oskarżony mógł być zdrowy na umyśle, stąd nie sądziła, by był sens w przypominaniu mu o honorach.
- Stary osioł próbował wmówić mi, że nie jestem wystarczająco dobry, by zasiąść z nimi do wieczerzy. Zwyzywał mnie od włóczęg i nierobów. Chciałem tylko przespać noc i wrzucić coś pożywnego do gardła. Wystarczyłoby, żeby się zgodził. Ale nie. Ten zaczął mnie obrzucać kamieniami, by mnie przepędzić. Opowiadał o tym, że tacy jak ja nie powinni żyć. Że każdy powinien uczciwie pracować na swój nocleg i strawę. To wziąłem to, co chciałem. A kobitka? Była ładna. I gdybyś ją widziała. Mmm... mówię ci. Na początku myślałem, że nie chce. Ale jak już się rozkręciłem... sama musiałabyś zobaczyć. Podobało jej się.
- Dość. – Oleandra zacisnęła dłoń na podłokietniku tronu, nie chcąc słuchać dalej tej historii. Żołądek królowej był gdzieś tuż obok ust i groził, że za chwilę ujawni treść śniadania.
- To, co zrobiłeś jest nieopisywalne i obrzydliwe. Co więcej, nie czujesz nawet cienia skruchy. Odebrałeś życie człowiekowi, bezczeszcząc jego zwłoki. Zhańbiłeś jego żonę w najgorszy możliwy dla kobiety sposób, czyniąc z niej wdowę, a z jego syna sierotę. Za twój czyn nie ma innej kary jak śmierć.
- Sądziłem, że głową Ravell był mężczyzna. Sądziłem, że na śmierć skaże mnie męska dłoń. Ale widzę, że słynny król Bastard szybciutko wpełzł pod pantofel swojej dziewki.
- On ma trochę racji. – nagle, jak znikąd, przez salę przefrunęła Elisa i tuzin jedwabnych warstw jej niebiesko-czarnej sukni. Strażnicy osłupieli, słysząc tak odważne wyznanie z ust lady, a Oleandra zmrużyła nieco oczy, wciąż nie dając po sobie poznać jak bardzo wściekła jest.
- Co masz na myśli, Eliso?
- Że ten człowiek popełnił swoje obrzydliwe przestępstwo na terenie Ravell. Z czego nie powinieneś się cieszyć, szczurze. – rzuciła pogardliwie w stronę chichoczącego szaleńca. – Niemniej jednak, sądzę, że ostateczna kara powinna zostać nałożona przez prawowitego władcę.
- Ja jestem prawowitym władcą. – odparła z naciskiem Oleandra. Jej palce na rzeźbionych ramionach tronu, zaciskały się coraz mocniej. Gdyby nie emocje, zapewne królowa zawyłaby z bólu. Ale na tą chwilę był to jedyny sposób na ukrycie negatywnych uczuć.
- Jesteś władcą Vertigè. – Elisa zauważyła uprzejmie ze swoim typowym, wstrętnie ugrzecznionym uśmieszkiem. Przez niewprawne oko, można było to odczuwać jako przyjazny ton, ale Oleandra wiedziała, że właśnie została wbita jej kolejna szpilka.
- Jestem władcą Vertigè oraz narzeczoną króla Ravell oraz jego oficjalnym zastępcą. Wybranym przez samego króla. Spośród tylu innych kandydatów i kandydatek. – Lea nie czuła się dobrze z tym jak dużą radość sprawiła jej mina Elisy. Wiedziała jak bardzo zła była na syna, że to nie ją posadził na tronie pod swoją nieobecność. Królowa spojrzała znów na oskarżonego, który przysłuchując się kłótni, którą wszczął, cieszył się jak dziecko na widok karmelków.
- Wyrok zostaje utrzymany w mocy. Król wybierze w jaki sposób Osso zostanie stracony. Zabrać go. – Oleandra potarła skronie dłońmi, marząc, by ten dzień się skończył. Poddani nie byli najwyraźniej przekonani do nowej królowej. Tak jak i szlachta, jak okazało się, gdy gruby baron, wystąpił z milczącego dotąd szeregu możnowładców:
- Pani, nie sądzę, by osobiste wycieczki w obliczu oskarżonego i cierpienia poddanych były odpowiednim zachowaniem. Dałaś się ponieść emocjom. – z niewielkiego tłumku odezwały się głosy, mówiące o babskim rozchwianiu i braku zaufania do władcy.
Oleandra doskonale wiedziała, że szlachta Ravell obserwuje każdy jej krok, czekając na najmniejsze nawet potknięcie. O tym samym, oczywiście, wiedziała Elisa. Dlatego też wybrała ten moment na prowokację. Udało jej się.
- Ja i moi kompani nie sądzimy, byśmy mogli zaufać władcy, który wciąż zachowuje się jak nastolatek. – dodał wysuszony szlachcic w średnim wieku, wkładając dłonie za złoty pas i wydymajac w niezadowoleniu przepite usta.
Tego było za wiele dla stojącego tuż za nim Stephana Clandestina.
- Uważaj do kogo mówisz, psi synu. – Candestine warknął ostrzegawczo, przykładając ostrze do szyi możnowładcy.
Kolejna osoba pojawiła się na parkiecie małego dramatu królowej niespodziewanie i nadzwyczaj cicho. Oleandra wciągnęła powietrze ze świstem, unosząc od razu dłoń, jakby chciała powstrzymać doradcę.
- Hrabio, proszę…
- Pani, nie mogę patrzeć, jak ta banda półgłówków próbuje tobą manipulować. Nie jesteś dzieckiem w koronie. Jesteś królową. Moją królową, której jestem winny lojalność i w ten sposób spełniam mój obowiązek. A oni muszą nauczyć się szanować twoją wolę, bo wkrótce i oni będą ci musieli być posłuszni – Wzrok Stephana przebijał królową na wskroś.
Nie mogła nie zauważyć, że w końcu szowinizm hrabiego i lojalność wobec tego w co wierzył zmienił się w najbardziej oddaną przyjaźń, jaką być może będzie królowej dane poznać. Lady Elisa nie ważyła się powiedzieć nawet słowa, a jednak jej twarz zdradzała wiele emocji na raz.
- Dziękuję, hrabio. Ale nie chcę, by rodzina tego mężczyzny mogła wnieść skargę przeciwko tobie. Puść go. Proszę... – dłonie Clandestina rozluźniły uścisk na ramionach mężczyzny, a Oleandra
powstała z tronu, odchodząc do swoich komnat.
Elisa miała dosyć swojej nieudolnej służby. Doprawdy. Ci ludzie nic nie potrafili zrobić porządnie.
Prosiła służki wieki temu, żeby dobrały materiał na jej suknię. Jednak od dwóch tygodni przywoziły jej kompletnie bezużyteczne próbki. Postanowiła więc zająć się tym osobiście. Jak chcesz zrobić coś dobrze, zrób to sama.
Sierpień w tym roku był wyjątkowo chłodny, w porównaniu z upalnym lipcem, ale mimo to, Lady Elisa nie mogła się powstrzymać przed prezentowaniem swoich kobiecych walorów w prześwitach i głębokich dekoltach. Prezentowała się zmysłowo i dostojnie. Dokładnie tak chciała się prezentować. Pławiąc się w samozadowoleniu pokonywała kolejne stopnie schodów, prowadzących na zamkowy dziedziniec. Nim jednak postawiła choćby stopę poza drzwi, prowadzące na dziedziniec, została przyparta do zimnego muru przez Clandestina.
- Jeszcze spróbujesz na niej sabotażu, to poznasz moją nienawiść. – zagroził mężczyzna, wbijając intensywnie spojrzenie jasnych oczu w jej twarz. Był spokojny, ale Elisa czuła po uścisku hrabiego na swoim ciele, że nie jest nastawiony przyjaźnie. Pomimo to, i ona zachowywała lodowaty spokój. Była wręcz wyzywająco zrelaksowana. Uśmiechnęła się i drwiącym tonem spytała:
- Hrabio, czy to wypada? Żeby grozić Królowej Matce?
- Nie boję się Królowej Matki.
- A powinieneś.
- Czyżby?
- Oczywiście. Kiedy tylko mój syn się dowie jak mnie traktujesz…
- Kiedy dowie się jak ty traktujesz Oleandrę, przy okazji – Stephan poruszył brwiami, mrużąc znacząco oczy. Jego wiecznie ogorzała słońcem twarz nawet w półmroku korytarza była nieziemsko przystojna. Lady Elisa pozostawała nieczuła na jego wdzięki. Zadarła nos jeszcze wyżej, z wyższością i przekonaniem, ogłaszając tonem, po którym każdy zazwyczaj tracił rezon:
- Hal nigdy nie postawiłby tej małej wiedźmy ponad mną.
- Przekonamy się? – tym razem to Clandestine drwił. Kąciki ust mężczyzny uniosły się. Mierzyli się wzrokiem przez dłuższą chwilę. Clandestine wiedział, że tego właśnie najbardziej boi się Królowa śniegu. Bała się utracić pozycję. A on zasugerował, żeby sprawdziła syna. Przecież mogło okazać się, że poniesie porażkę. Mógłby ją oddelegować. Znów mogłaby być obiektem kpin. Na to nie mogła pozwolić.
Położyła dłoń na nadgarstku Clandestina i spojrzała na niego z niewinnym uśmiechem.
- Hrabio… może omówimy tę sprawę w drodze do mojej szwaczki? Wkrótce może zapaść zmrok, a w twoim towarzystwie będę się czuła zdecydowanie bezpieczniej. Jak za starych dobrych czasów?
- Z przyjemnością. – hrabia puścił zbitą z tropu królową matkę i z równie promiennym uśmiechem, wskazał ramieniem, by szła przed nim.
Dobrali się. Lis i żmija. Tak określała sytuację między matką Hala i hrabią zawsze wnikliwa Sherine.
Patrząc na Florece, kręcącą się po zamku i zdobywającą kolejne męskie serca, można było porównać ją do rajskiego ptaka. Była piękna, pełna wdzięku i energii. Wszyscy, łącznie z Clandestinem, biegali za piękną księżniczką, próbując jej dogodzić.
- To jak oglądać jelenie na rykowisku. – Lady Sherine uniosła brwi w wymownym geście. Trzech szlachciców, woźnica i kuchcik na raz rzucili się do karety, którą Florence wracała z miasta.
- Nie bądź zawistna. To nieładnie. – Upomniała ją królowa, prowadząc pod ramię. Wokół kobiet biegały córki Sherine, które przybyły z okazji zbliżającego się królewskiego ślubu.
Komentarz Oleandry, wywołał u wdowy raźne parsknięcie. Pokręciła głową, wzbijając gęstwinę czarnych, prostych włosów w ruch.
- Pani, wolałabym, żeby nigdy żaden mężczyzna na mnie nie spojrzał niż, żebym była taką trzpiotowatą głupiutką gąską, jak ta mała.
- Nie doceniasz jej. Florence jest o wiele bardziej bystra niż ktokolwiek może przypuszczać.
- Z pewnością jest przebiegła. W końcu wychowała ją Elisa. – Na to Oleandra z szacunku do przyszłej teściowej nie odpowiedziała. Jednak pełne rozbawienia spojrzenie wystarczyło wdowie za odpowiedź.
Wesoła rozmowa przyjaciółek musiała umilknąć, gdy Maxime i Fiora, coraz większe córki Sherine, pobiegły do Florence. Wydawało się, że urok księżniczki działał również na dziewczynki. Uwielbiały nową panią na zamku i spędzały z nią tyle czasu, ile tylko mogły. W tym momencie ciągnęły księżniczkę w stronę pobliskiego zagajnika.
- Chodź, chodź, pokażemy ci łąkę, pani. – Podekscytowana Maxime z radością przebierała nogami. Z czasem rosła i piękniała. Gęsty warkocz płowych włosów zaplatała wokół głowy niczym złocistą koronę. Jej policzki nie były już pękate jak u dziecka, a oczy miały ten sam waleczny błysk jak oczy jej matki. Jasne spojrzenie Maxime podkreślała oliwkowa suknia z niewielkimi bufkami.
- Zrobiłam dla ciebie wianek. – odezwała się Fiora. Ulubienica króla Hala wciąż była nieco onieśmielona nowym miejscem. Uwielbiała Florence, ale wciąż wstydziła się tej pięknej istoty. Mała zagryzła wargę, pokazując swoje dzieło. Wianek nie był idealny, ale dziewczynka poświęciła całe przedpołudnie, żeby go upleść z myślą właśnie o przepięknej przyjaciółce.
Florence uśmiechnęła się, ukazując rząd idealnie białych zębów. Podobnie jak brat, lubiła dzieci. Pomimo zazdrosnych spojrzeń wielu dwórek, żadna z nich nie mogła powiedzieć, że Florence była złą kobietą. Spędzała dużo czasu z córkami Sherine i innymi dziewczynkami z dworu.
Czasem zabierała je do pobliskiej wioski, gdzie urządzała zamkowym oraz wiejskim dzieciom zabawy i brała w nich czynny udział ku oburzeniu niektórych starych kwok.
- Przepiękny, Fioro. Dziękuję. – Nim wzięła wianek z rąk dziewczynki, ta została nagle podniesiona. Hrabia Clandestine wziął Fiorę na ręce, pozwalając, by sama ułożyła wianek na głowie Florence.
- Mianuję cię królową kwiatów. – powiedziała Fiora śmielej niż poprzednio. Była z siebie dumna. Pomimo, że nie pchała się w centrum uwagi, lubiła, gdy ktoś na nią patrzył.
- A więc mamy teraz w zamku trzy królowe. – zauważył nieco kąśliwie hrabia Stephan, puszczając oczko Oleandrze. Ta właśnie dochodziła do tej pięknej scenki wraz z przyjaciółką u boku.
- Myślę, że jakoś się pogodzimy. Każda z nas znajdzie zajęcie dla siebie. – stwierdziła prawdziwa królowa, nie wykazując się zazdrością wobec zainteresowania, jakim była obdarzana Florence. Przeciwnie, starała się zrobić wszystko, by królewska kuzynka czuła się na dworze jak w domu. A mimo to, Florence wciąż nie darzyła królowej sympatią.
Od tamtego wieczoru, gdy królowa skazała Osso na śmierć nikt więcej nie niepokoił Oleandry. Sprawy polityczne załatwiała polubownie. Wciąż nie była jednak ulubienicą możnowładców. Nie tylko siostra Hala nie zamierzała zaprzyjaźniać sie z królową. Jego doradcy i znajomi również byli nastawieni, lekko mówiąc, negatywnie.
Wcale się nie spodziewała niczego innego od środowiska, które w ciągu kilku lat przeżyło tyle przewrotów i niepewności. Jakże mogłaby oczekiwać, że teraz nagle rzucą jej się na szyję i będą ją uwielbiać. Nawet w jej własnym królestwie było o to trudno.
Vertigè odkąd została zduszona rebelia, a o Sarabelli słuch zaginął było ostoją spokoju. Królowa mogła zostawić państwo w rękach swoich doradców i skupić się na planowaniu wesela bez obaw, że ktoś zabierze jej tron. Długo walczyła o spokojne rządy, ale w końcu się udało. Tak wiele razy musiała pokazywać, udowadniać, że jest godna swojego stanowiska, ale w końcu wszyscy o tym wiedzieli. W końcu nikt już nie wątpił w to, że sobie poradzi. Ale zamierzała wciąż trzymać rękę na pulsie.
Dzierżąc w dłoni listy od posłańców z domu, przy ostatnich promieniach zachodzącego słońca, wędrowała do swoich komnat. Światło i cienie, tańczące na murach zamku Ravell zauroczyły królową. Jasne plamy światła, odbijające się od jej złotej korony, przypominającej wieniec z liści laurowych, dodawały temu naturalnemu dziełu sztuki abstrakcji.
Oleandra przystanęła na chwilę, spoglądając na zachodzące na horyzoncie słońce. Jego promienie oświetlały zagajnik niczym korona ze światła. Wiatr, który zerwał się niespodziewanie, rozwiał włosy królowej. Koronkowe poły odcinanej pod biustem sukni Oleandry zatańczyły z powietrzem namiętny taniec. Lea zamknęła oczy, zastanawiając się, czy narzeczony czuje na twarzy ten sam powiew.
Spokój królowej zakłóciły jakieś głosy z korytarza obok. Brzmiało to co najmniej tak, jakby ktoś się kłócił. Naprawdę zajadle. Przez emocje, głosy, który miały pozostać ściszone raz po raz odbijały się echem od zamkowych murów. Powiedzenie „ściany mają uszy” nabrało nowego wymiaru.
Lea popchnięta bardzo wścibskim impulsem nie mogła powstrzymać się od sprawdzenia, co się dzieje. Zajrzała za róg, dostrzegając plecy jakiegoś szlachcica o jasnych, kręconych włosach i przerażoną twarz Florence. Nawet z pewnej odległości można było poznać, że to ona. Jej suknia miała kolor chowającego się właśnie za horyzontem słońca, a bufy na ramionach i łokciach ozdobione były perłami. Burza ciemnych loków na głowie księżniczki została ujarzmiona przepaską na skroni. Nikt inny nie mógł wyglądać tak dostojnie w tak nieodświętny dzień jak ten sierpniowy wieczór.
Zmysłowe usta księżniczki nie rozszerzały się teraz w zalotnym uśmiechu. Zamiast tego syczała bez zęby, nie ukrywając wściekłości, która wstrząsała całym jej ciałem:
- ... że kiedykolwiek udzielę ci pozwolenia na bycie kimkolwiek więcej niż towarzyszem dobrej zabawy, to grubo się mylisz, Terricu.
- Mała żmijo. Ktoś musi oduczyć cię zwodzenia mężczyzn. – odpowiedział jej towarzysz, boleśnie ściskając nadgarstki baronowej. Tego dla Oleandry było za wiele. Postanowiła reagować.
Chrząknąwszy, wyłoniła się zza zakrętu i unosząc twarz w najbardziej dystygnowanej i królewskiej minie, przerwała ciszę, która zapanowała wraz z jej pojawieniem się:
- Lordzie Addelisè, chyba nie niepokoi pan pani baronowej? – spytała, składając ręce na kupce listów, którą otrzymała od gońca.
- Ależ skądże, pani. Ja tylko...
- Świetnie. W takim razie odejdź. – Ton Oleandry nie pozostawiał wątpliwości. Nie miała ochoty słuchać wymówek młodzieńca. Ani też nie zamierzała go usprawiedliwiać. Chciała, by zszedł jej z oczu. Młodzik nie śmiał się sprzeciwiać. Skłoniwszy się Lei i posyłając dwuznaczne spojrzenie Florence, uciekł niczym goniony przez stado głodnych wilków.
- Wszystko w porządku? – Troskliwa Lea, ujęła Florence pod ramię, chcąc odprowadzić ją do komnaty. Ta jednak zaskoczyła królową, wyrywając się z jej uścisku.
- Nie jestem damą w opałach.
- Och, wybacz. Sądziłam, że ten mężczyzna cię niepokoił.
- Nawet jeśli, to poradziłabym sobie. – wysyczała baronowa, unosząc nos. Wyglądała zupełnie jak jej ciotka. Widząc idiotycznie rozchylone usta Lei oraz jej nierozumiejący wzrok podobny do pustego wzroku lalek, dziewczyna nie wytrzymała:
- Mam dosyć. Dość tego jak wszyscy się tobą zachwycają. „Cudowna Oleandra”, „wspaniała władczyni”, „taka piękna, taka dobra”. – Baronowa modulowała głosem w bardzo złośliwy sposób. Przewracała oczami z irytacją. Oleandra uniosła brwi w wyrazie najwyższego zdziwienia. Nie miała pojęcia, co zrobiła tej małej, ale nie miała słów, by jej odpowiedzieć.
- Wiem, kim jesteś. Przejrzałam cię, Wasza Wysokość. – Królewski tytuł jeszcze nigdy nie brzmiał tak obelżywie jak w ustach wściekłej Florence.
- Sądzisz, że owinęłaś sobie wszystkich wokół palca. Sądzisz, że nikt nie zorientuje się, że chcesz manipulować moim biednym bratem. Zabiłaś narzeczonego. Może kolejną zagadkową śmiercią będzie śmierć Hala, co?
- Jak możesz? – Lea zasłoniła usta dłonią. Słowa baronowej raniły ją dogłębnie. Przecież kochała Hala szczerze...
- Och, daj spokój. Przyznaj się. Sama przed sobą. Gdyby mój kochany kuzyn nie był dobrą partią na tą chwilę, nigdy byś za niego nie wyszła. Kobiety takie jak ty nie wybaczają ot tak zdrady. Wiem, bo jesteśmy podobne. Radzisz sobie wśród mężczyzn, a twoja płeć w niczym ci nie przeszkadza. Silna z ciebie kobieta. Tak jak i ze mnie. Ale nas się nie zdradza. Wiem, nie sądziłaś, że cię rozszyfruję. Nikt nie daje mi tyle rozumu, ile mam naprawdę. Ale to dobrze. Nikt mnie nie docenia jako przeciwnika. To moja siła. Ale ty byś mogła mnie przejrzeć. Gdybyś widziała cokolwiek. Jednak ty i twój protekcjonalny ton jesteście ślepi i głusi na wszystko. Nie jestem idiotką, za którą mnie masz. Nie jestem trzpiotką, która będzie z tobą ekscytować się materiałami na suknię ślubną. Zrobię wszystko, by ochronić przed tobą Hala. Żmijo. – Wypowiedziawszy ostatnie zdanie, Florence zostawiła osłupiałą królową i odmaszerowała, powiewając perłowo-złotą suknią jak sztandarem.
Najwyraźniej wybuch wojny domowej groził nie tylko w granicach państwa, ale i w samym jego sercu.
- Co powiedziała? – głos lady Sherine daleki był od tonu należnego damom, gdy królowa powtarzała jej słowa Florence. Siedziały w królewskich komnatach, od kilku godzin intensywnie zajmując się sprawami wesela.
Oleandra początkowo nie chciała się nikomu zwierzać, ale wszystkie okropieństwa, które wykrzyczała jej w twarz księżniczka wyryły się głęboko w pamięć Lei. Czuła, że musi zrzucić z ramion ten ciężar, a ekspresyjna dama dworu wydawała się być idealną do tej roli.
- Obawiam się, że ona miała rację...
- O czym ty mówisz, pani?
- Hal bardzo mnie zranił tamtym epizodem z Sarabellą. Myślę, że straciłam do niego zaufanie. Bałam się znów mu uwierzyć w choćby jedno słowo. Do teraz śni mi się, że zostawia mnie ponownie całkiem samą i nikogo już wokół mnie nie ma. Gdybym nie była królową, potrzebującą dobrego męża przy boku... gdybym nie obawiała się zagrożenia zza granicy... Sherine, nie wiem, czy potrafiłabym mu od razu przebaczyć. Nie wiem, czy jestem w stanie w ogóle mu to przebaczyć... Czy możliwe, że mimo to go kocham? Czy tak można? – w oczach Oleandry błysnęło zwątpienie. Sherine ujęła dłoń swojej władczyni i przypatrywała się jej ze współczuciem.
Głębokie spojrzenie ciemnych oczu damy, uważnie badało twarz Oleandry. Widziała, że króla czuje się winna przez swoje uczucia. Widziała, że jest samotna w tym wszystkim i tą samotność chciała odebrać od królowej chociaż na chwilę.
Zachodzące słońce błysnęło w diademie damy, ułożonym pomiędzy grubą koroną ciemnych warkoczy wokół skroni. Chociaż w blask słoneczny pod koniec sianokosów był o wiele słabszy niż w pełni lata, wciąż oślepiał ciepłem. Rozpoczynający się dwudziesty drugi rok życia Oleandry zapowiadał się wyjątkowo piękny.
Pomyśleć, że jeszcze półtorej miesiąca temu stała na wzgórzu, wpatrując się w urodzinowe fajerwerki w Vertigè. A teraz? Była narzeczoną króla, wyczekującą na jego powrót do stolicy. I tęskniła za nim jak szalona. Tak samo tęskniła za domem.
Milcząca Sherine ścisnęła mocniej dłonie przyjaciółki, dając jej tym samym wsparcie i siłę, których potrzebowała. Lady Sherine była jedną z najbliższych królewskiemu sercu osób. Lea nie wyobrażała sobie, jak przetrwałaby czas z dala od ojczyzny, gdyby nie obecność tej damy. Wiedziała, kiedy pocieszać królową, a kiedy – tak jak dziś – po prostu milczeć.
Nim myśli Lei podryfowały całkowicie w stronę myśli określonych i tych niewypowiedzianych, myśli swobodnych i niesformułowanych jej uwagę przykuł hałas, dochodzący z dziedzińca. Wiwaty i gwizdy. Okrzyki i końskie parskanie sprawiło, że królowa nadstawiła uszu jak polująca kotka.
- Wrócił... – szepnęła, wyrwawszy się z zamyślenia. Zanim Sherine się zorientowała, Lea poderwała się na równe nogi i puściła się biegiem w stronę wyjścia. Długie kolczyki dzwoniły przy każdym kroku królowej, a jej suknia szeleściła, unoszona pędem powietrza. Srebrzysty materiał, rozjaśniany ostatnimi promieniami chylącego się ku końcowi dnia sprawiał, że Oleandra promieniała niczym prawdziwy klejnot w koronie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo go kochasz. I jak bardzo już mu wybaczyłaś. – lady Sherine popatrzyła za swoją panią z uśmiechem. Wiedziała, że ta nie słyszy jej słów. Ale patrząc na jej radość nie mogła uwierzyć jakoby uczucia Lei wobec króla mogłyby być chociaż trochę nieszczere.
W sumie to chyba nie dziwię się tym wszystkim ludziom, którzy tak sceptycznie podchodzą do rozkazów Oleandry. Może i została zastępcą Hala, ale to nie jest jej państwo. Skoro tamci są przyzwyczajeni do władzy faceta, to chyba ciężko im jest nagle słuchać tego, co gada kobieta. Nawet jeśli jest mądra i doświadczona. Ale patrząc prawdzie w oczy, który doradca króla/dworzanin itp. w wieku powiedzmy 30+ będzie słuchał jakiejś tam gówniary i traktował ją serio? bardzo realistycznie wyszło ci to, że oni patrzą na nią z ukosa.
OdpowiedzUsuńNie bardzo wiem, co myśleć na temat tego fragmentu z Eleną i hrabią. Czemu nagle taki miły się dla niej zrobił? O co tu chodzi? Nie podejrzewam, żeby był po jej stronie, ale to było bardzo zastanawiające...
Co do dalszej cześci, czułam, że ta cała Florence tak wybuchnie na Leę. Ale najgorsze jest to, że jej słowa trafiły w serce królowej i ona się będzie zastanawiała czy rzeczywiście tamta nie ma racji. A to zwiastuje kłopoty! W ogóle fajnie to wymyśliłaś. Wydawało mi się, że Lea za szybko wybaczyła, itp i tutaj mamy nagły zwrot akcji w tej kwestii. Bardzo jestem ciekawa jak to się potoczy dalej ;)
Pozdrawiam i czekam na kolejny! ;**