Wzruszający moment został przerwany przez hałasy, dochodzące z zewnątrz. Wkrótce u wrót kaplicy wszczęła się walka między królewską strażą, a nieznanymi rycerzami. Między gośćmi weselnymi nastał chaos. Mężczyźni, galowo ubrani szlachcice i ich giermkowie bez namysłu dobywali mieczy, a ich służba, znacznie mniej uzbrojona stawała w obronie szlachcianek.
Oleandra otworzyła szeroko oczy, patrząc na wlewających się, niczym powódź w progi świątyni obcych żołnierzy, w niemym przerażeniu. Po raz pierwszy w życiu zastygła w bezruchu, nie wiedząc co robić. Widziała już wojnę i jej straszliwe pokłosie, widziała mężczyzn padających od razów ostrzem i zatrutych grotów strzał, jednak nigdy wcześniej nie widziała takiego ataku jak ten: z elementem zaskoczenia, w świętym dniu, który z założenia jest pokojowy. Widziała jak Edam pada na kolana, by mieczem odeprzeć atak, przyparty na królewską matkę i piękną Florence. Wkrótce kobiety zostały rozdzielone, a Elisę wzięli w obronę rycerze Clandestina, podczas gdy Flo cofała się w stronę bezpiecznego wyjścia w asyście dzielnego Edama. Córka lorda Maurine i jej dwórki piszczały przerażone, gdy ludzie Hala robili, co mogli, by zapewnić im bezpieczeństwo. Nawet oni nie byli w stanie odeprzeć ciosów tak wyszkolonych w zabójstwie żołnierzy. Słodka, młodziutka Rilla Maurine i dwie jej dwórki padły od ostrza nieprzyjaciela, wykrwawiając się na kamiennej posadzce katedry.
- Królowa! Ratujcie królową! – wrzasnął Hal, sięgając miecza i odpychając świeżo upieczoną żonę na bok. Nim zdążyła się odezwać, wesoły do tej pory opat pobliskiego zakonu z własnym mieczem w ręku, złapał ramię królowej, ciągnąc ją za obelisk, za którym znajdowało się tajne przejście. Wepchnął ją do środka, poganiając, by prędzej ruszała przed siebie. Pędzona przez duchownego, gnała po ciemku korytarzem, którego nie znała.
Po kilkunastu wyczerpujących minutach Oleandra poczuła chłodny powiew świeżego, nocnego powietrza. Braciszek pomógł królowej pchnąć zastały, omszały kamień, chroniący wejście i oboje wytoczyli się na zewnątrz. Oleandra oparła dłonie na kolanach, łapiąc oddech. Serce biło jej tak mocno, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi, ale w końcu poczuła się bezpieczna.
- Niech łaskawy Bóg ma cię w opiece, kapłanie. Uratowałeś życie królowej i na pewno nie zapomnę o twoich zasługach.
- Powiedz o nich Stwórcy, kiedy do niego dołączysz. – Słowa kapłana zaskoczyły Oleandrę. Królowa uniosła głowę i spostrzegła zmianę w wyrazie twarzy duchownego. Przez opadające na twarz kosmyki włosów dostrzegła, że mężczyzna zamachuje się na nią mieczem.
- Pozdrowienia od lady Sarabelli. – Braciszek nagle cudownie przeistoczył się z potulnego sługi na kata. Oleandra upadła na ziemię, cofając się rakiem w desperackim akcie ratowania życia, równie gorączowym, co złudnym. Nim jednak ostrze miecza duchownego spadło na Oleandrę, braciszkowa głowa spadła na trawę i potoczyła się w dół urwiska, na którym stała katedra. Lea zaciągnęła się głośno powietrzem, czując, że ktoś ją podnosi na nogi. Stali nad zboczem góry, widząc w dole ciemną otchłań, która pochłonęłaby każdego nierozważnego śmiałka. Nie było ucieczki, jednak nieznany wybawca Lei najwyraźniej miał inne zdanie na ten temat
- Pani pozwoli. – Niski, śmiesznie nosowy i nieco skrzekliwy głos mężczyzny odezwał się tuż za uchem królowej, a jego silne ramię złapało ją od tyłu, unosząc nad ziemię. Drugą ręką ujął skórzany pas, przewieszony przez linę, luźno łączącą zamkowe włości z sąsiednim wzgórzem. Wkrótce królowa zjeżdżała nad przepaścią, w objęciu nieznanego rycerza. Nie śmiała nawet pisnąć, a po prawdzie serce Oleandry było tak ścięte strachem i zmrożone dezorientacją, że nie wiedziała nawet jak się nazywa. Do momentu, w którym nie postawiła stóp na trawiastym zboczu sąsiedniego wzgórza. Wtedy dopiero dostrzegła swojego wybawcę w pełnej krasie: był wysokim i smukłym mężczyzną o silnie zarysowanych ramionach w pełnej zbroi. Pod kapturem dostrzegała jedynie jego niesamowicie ciemne oczy i kosmyki kręconych włosów, które prosiły się o wizytę u fryzjera. Wtedy ociężały umysł Oleandry wpadł na pomysł, że została porwana, a w zamku został jej ukochany mąż, który może potrzebować jej pomocy.
- Ty! Jak śmiałeś! – Rzuciła się na rycerza, celując cios w żebra mężczyzny, między płatami jego napierśnika. Rycerz zgiął się w pół od przyłożenia, co dało Oleandrze chwilkę na ucieczkę. Nie zabiegła jednak daleko, gdyż nieznajomy szybko wrócił do panowania nad sytuacją – wypuścił powietrze ze świstem, pokręcił głową z uśmieszkiem rozbawienia, którego nie mogła zobaczyć i dogonił zbiegającą królową kilkoma susami. Złapał ją w pół, nie pozwalając zrobić ani kroku dalej.
Nagłe zatrzymanie zarzuciło rozwichrzone włosy królowej na twarz, a ona wciąż próbowała się wyrwać. Rycerz, mając przewagę siły fizycznej obrócił ją w swoją stronę.
- Chcesz przeżyć? Martwa nie przydasz się swoim ludziom. – powiedział poważnie, przyciskając ciało królowej do starego dębu tak silnie, że nie miała najmniejszej szansy wyrwać się z pułapki, stworzonej dla jej własnego dobra. – Jeśli tak ma być, twój Hal przeżyje. A jeśli nie, to tym bardziej musisz pozostać przy życiu. Nie jestem wrogiem, chcę ci pomóc. Pani. – Mężczyzna spojrzał w oczy Oleandry, upewniając się, że królowa nie będzie już szalała. W jej oczach wciąż widoczne było chwilowe obłąkanie, a jej oddech w dalszym ciągu był przyspieszony, jednak ona sama wydawała się odrobinę spokojniejsza.
- Dobrze. – Rycerz pokiwał głową puszczając ramiona Lei, odsunął się kilka kroków, unosząc dłonie, by widziała, że nie ma złych zamiarów. – Teraz musimy iść. Jak najszybciej i jak najdalej. Znajdziemy bezpieczną kryjówkę i konie, tam się przebierzesz w coś mniej... rzucającego się w oczy i ruszymy w dalszą drogę. – Lea wciąż była niespełna rozumu, bo bez słowa skinęła głową, idąc za swoim wybawcą.
W tym czasie na zamku Ravell trwała walka; na posadzkach ścielił się trup tych, którzy nie przeżyli starcia z zimnymi ostrzami mieczy. Hal i Edam walczyli jak za dawnych czasów, ramię w ramię kładli przeciwnika gęstym trupem. Po wielu godzinach walki udało się odepchnąć przeciwnika na tyle, że król i jego dwór zdołali zbiec do twierdzy militarnej, leżącej nieopodal. Tam też została odeskortowana Elisa i reszta kobiet. Brakowało tylko Edama z Florence oraz Oleandry. Dworzanie dyskutowali na temat sytuacji, która zaistniała na weselu i ewentualnych następnych kroków, podczas gdy Hal siedział zamyślony na kamiennym stopniu owalnej sali, w zamyśleniu wpatrując się w drzwi, jakby oczekując wieści. Wkrótce nadszedł posłaniec od Edama, opowiadając, że hrabia zbiegł z Florence na wschód do jego rodzinnych posiadłości, by zmylić przeciwnika.
- Bogu niech będą dzięki. – odetchnęła z ulgą Elisa. Hal zamknął na chwilę oczy, składając w duchu dziękczynną modlitwę za bezpieczeństwo kuzynki i przyjaciela. Podziękował posłańcowi za wieści, polecając go nakarmić i napoić. Wstał z miejsca, by przedyskutować z dowódcami następne kroki. Znali już swoje straty i teraz próbowali zorientować się w jakim czasie uda im się zmobilizować armię. Rozmyślania te przerwał jeden z rycerzy, wracając ostatni z pola bitwy. Poraniony, zdyszany i z... ludzką głową w ręku stanął na środku zimnej komnaty.
- Królowa... ona zniknęła. Na zewnątrz znaleźliśmy to... – gwardzista uniósł w górę odciętą głowę braciszka-zdrajcy, a w sercu króla zrodził się ból, jakiego jeszcze nigdy nie czuł. Elisa ścisnęła jego ramię, patrząc na posłańca z autentycznym przerażeniem.
- Jeszcze nic nie jest przesądzone, to przecież nie jej głowę znalazł ten dobry człowiek. – powiedziała dosadnie, chociaż nie bez racji. Clandestine i lady Sherine spojrzeli po sobie, próbując znaleźć odpowiednią reakcję na to, co właśnie usłyszeli. Hal nie zamierzał stać bezczynnie, wyrwawszy się z uścisku matki, zarządził:
- Clandestine, weź swoich ludzi i jedź do Vertigè. Kraj nie może zostać bez opieki. Będziesz jego regentem do czasu powrotu Oleandry lub mojego, zbierz armię i szykuj się na mój znak do ataku. Sherine, pojedziesz z nim i przejmiesz opiekę nad dworem.
- Zacznę zbierać zapasy dla armii i dla nas, w razie oblężenia. – stwierdziła kobieta pokornie, przyciągając córki do swego łona. Król skinął głową, zwracając się do Elisy.
- Matko, przejmiesz stery w Ravell na czas mojej nieobecności. Zostawiam ci pod opieką moją koronę i poddanych. – Królowa Matka nie śmiała wtrącić żadnego ze swoich tryumfalnych stwierdzeń, tym razem wcale nie cieszyła się z otrzymanej władzy; w końcu jeszcze kilkadziesiąt minut temu ktoś próbował zgładzić ją i całą jej rodzinę, przyjaciół oraz poddanych. Skłoniła się synowi, widząc jego nastawienie, ale nie miała najmniejszego zamiaru sprzeciwiać się jego postanowieniom, gdy był w takim stanie. Tymczasem Hal spojrzał na swoich ludzi i przemówił ponownie:
- Jeśli nie wrócę z pola bitwy, moją koronę będzie dzierżyć moja żona. Natomiast ja przejmę jej koronę, jeśli ona nie wróci. Jednak ja nie spocznę, póki nie znajdę królowej Vertigè i Ravell. Do tego czasu nie dajcie się nabrać na fałszywe zapewnienia, jakoby ktokolwiek inny miał prawa do naszego tronu. Byliście do tej pory lojalnymi przyjaciółmi i liczę, że wasza wiara nie zmalała. Obiecuję stłumić tę herezję Sarabelli w zarodku i przywrócić naszym królestwom pokój i dobrobyt. Kto jest ze mną?! – Król rozejrzał się dookoła, uzyskując głośne poparcie swych poddanych.
Po kilku godzinach wędrówki Oleandra miała już całkowicie dosyć. Niewygodne, balowe pantofle niemiłosiernie piły ją w stopy, a balowa suknia haczyła się o wystające chaszcze, zaś włosy targał na zmianę wiatr i gałęzie drzew. Droga, którą obrał milczący przyjaciel nie należała do najprzyjemniejszych, ale z drugiej strony, królowa rozumiała, że w lesie jest łatwiej się schować.
Dopiero teraz, gdy chłodne powietrze wywietrzyło jej z głowy stan odrętwienia ze strachu zaczęła zastanawiać się nad tym, co właściwie robi. Tam, na wzgórzu, ten mężczyzna uratował jej życie – owszem, ale jaką miała gwarancję, że nie wykorzysta jej zaufania do swoich własnych celów? To, co zrobiła było być może głupie, ale instynktowne. Zaufała rycerzowi, który przejął stery w sytuacji, gdy ona była na dobrą sprawę bezradna, ale nadal nawet nie znała jego imienia.
- Jak cię zwą? – spytała Oleandra, wyszarpując czerwony tiul sukni spomiędzy chrustu, chrupiącego pod jej nogami. Rycerz odwrócił się w jej stronę, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę, że królowa tu właściwie jest. Zamiast jednak odpowiedzieć władczyni, zatkał jej usta, wywołując królewskie oburzenie. To szybko zniknęło, gdy Oleandra zorientowała się, że rycerz po raz drugi uratował jej życie, bo kilkanaście metrów od nich rozległ się tętęt kopyt i okrzyki wrogiej armii. Ktoś, kto krzyczał: „znajdźcie ją, w imię naszej pani, patałachy i przynieście mi jej głowę!” nie mógł być wysłany przez króla.
- Irman. Nazywam się Irman. – odpowiedział z opóźnieniem mężczyzna, wyglądając za ramię królowej, by mieć doliczyć się ilu wrogów ich minęło.
- Jesteś bezczelny, Irmanie.
- A ty bezmyślna. – szepnął, upewniając się, że pościg minął ich trop. – Gdy uciekasz przed armią zabójców warto jest trzymać głos na wodzy. – Oleandra prychnęła oburzona, mając ochotę znów uderzyć swojego przewodnika, ale od tego czasu jej ton był o wiele cichszy. Wznosiła tylko oczy ku niebu, nie lubiąc takiej napiętej ciszy. O wiele lepiej byłoby, gdyby ten mężczyzna odezwał się do niej od czasu do czasu. W dodatku, mógłby jej pomóc przechodzić przez przeszkody, ale nie, on nawet nie tytułował jej: „Wasza Wysokość”, jakby jej pozycja nie miała najmniejszego znaczenia.
- Trafił mi się najbardziej gburowaty wybawca świata.
- Ale najskuteczniejszy, jak widać. – Irman uśmiechnął się bez większego przejęcia królewskimi fochami i poprowadził Oleandrę do małej chaty pośrodku polany, zalanej księżycową poświatą.
- No cóż, pałac to to nie jest, ale mam nadzieję, że fizyczne potrzeby królowej są takie same jak zwykłego śmiertelnika, więc łóżko, strawa i wychodek powinny się nadać.
- Nie będę spała. – zaprotestowała Oleandra, a Irman wzruszył ramionami, ściągając swoje uzbrojenie. Musiało być zdecydowanie ciężkie, bo na jego twarzy widać było ulgę, gdy pozbył się balastu.
- Nie zamierzam cię wykorzystać, nie jesteś w moim typie. Bez obrazy. Pani.
- Słu... Och! Jestem mężatką! – Oleandra założyła ręce na siebie, prychając z irytacją. Ten mężczyzna był nie do zniesienia. Cóż za prostak. Nie musiała powalać na kolana każdego mężczyzny, ale nie wypadało być tak obcesowo szczerym. Usiadła na niewielkim sienniku z nogą na nogę i spojrzała spode łba na Irmana, pokazując dobitnie jak bardzo czuje się obrażona. Natomiast rycerz uniósł brew, nawet nie starając się ukryć rozbawienia.
- Mężatki są nawet bardziej atrakcyjne, ale te w koronie mogą pozbawić głowy. A ja swoją całkiem lubię.
- Nie przyzwyczajaj się do niej. – Oleandra zadarła nos, kręcąc głową na gburowatość nowego towarzysza. Uniosła ręce, by spiąć swoje potargane włosy w sposób, który by jej nie przeszkadzał. Długie, rozpuszczone lub tylko podpięte pukle sprawdzały się w bezpiecznych, wygodnych murach pałaców, ale tu: w dziczy pełnej nieoczekiwanych pułapek, o wiele praktyczniejszym rozwiązaniem była ścisła korona z warkocza, jakie nosiły wieśniaczki i służki.
- Uratowałem ci życie. – słusznie zauważył Irman. Oleandra spojrzała na niego z ukosa, splatając włosy z wprawą przeczącą królowej, ale przecież nim się nią stała mieszkała w nieco bardziej miejskich warunkach. Nim odpowiedziała, przyjrzała się uważnie swojemu wybawcy, nie wiedząc skąd bierze się w nim tyle zuchwałości. Nie była to maska, jaką często zakładał Edam, Irman był rzeczywiście zuchwały, nie pozował, nie robił tego po to, by wydawać się bardziej pewnym siebie. Ten rycerz w istocie za nic miał prawa, rządzące ich światem. Oleandra odpowiedziała nieco ostrożniej:
- To twój obowiązek, jestem twoją królową.
- Tu nie masz racji. – Irman potrząsnął przecząco głową. - Bywam rycerzem króla Devona.
- Bywasz? – Królowa wygięła brwi w dwa pytające łuki. Kompletnie nie rozumiała tego niesamowicie egzotycznego mężczyzny. Irytował ją jak żaden inny, ale miała potrzebę poznania jego punktu widzenia i skierowania go w końcu na dobre tory. Taka w końcu jest rola władczyni, prawda? Orędowniczki i nauczycielki ciemnego ludu. Tylko, Oleandra była co raz mniej pewna, czy aby na pewno Irman był mężczyzną ciemnym. Gdy rozpalał w zabrudzonym i pełnym pajęczyn kominku, jego twarz wyglądała na zupełnie daleką od ciemnoty, oświetlona pierwszymi, słabymi językami ogrnia.
- Urodziłem się w jego królestwie i gdy zajdzie potrzeba, walczę dla niego, ale nie jestem przywiązany do żadnego kraju.
- A więc jesteś... najemnikiem?
- Teraz to ja czuję się obrażony. – Irman obrócił głowę, spoglądając na królową niemal z pogardą, po czym wyjaśnił, znów kierując spojrzenie na ogień - Jestem wolnym strzelcem. Sam sobie wybieram sprawę, za którą walczę. A gdybym wiedział, że twoja jest tak uciążliwa, to bym się w to nie pchał.
- A jednak mi pomogłeś, dlaczego?
- Nie lubię klechów. I Sarabelli. Mam z nią osobisty zatarg.
- Powiesz mi jaki? – Już w momencie, kiedy wypowiadała te słowa, Oleandra wiedziała, że się zagalopowała. Nie znosiła wścibskich ludzi, a tu proszę: sama była idealnym przykładem wtykania nosa w nie swoje sprawy. Bąknęła pod nosem przeprosiny, ale Irman zignorował ten gest łaski koronowanej głowy. Podniósł się, zarzucając swoją grubą, wełnianą pelerynę na plecy.
- Przejmę wartę. Prześpij się, bo skoro świt ruszamy w dalszą drogę. Będę czuwał. – Z niewiadomego powodu to zapewnienie uspokoiło królowa. Nie była ani trochę pewna tego mężczyzny, ale fakt ekstremalnych warunków, w jakich się poznali i to, że uratował ją dwukrotnie tego wieczoru potęgował w niej poczucie, że może mu zaufać. Swój udział mogło też mieć w tym potworne zmęczenie, jakie odczuwała królowa. Nie chciała spać nim nie napisze do męża, ale senność przygniatała ją jak głaz do siennika.
- Dziękuję... – zdołała szepnąć w stronę wychodzącego Irmana, a potem powieki królowej zamknęły się na kilka godzin.
******************************************************************
A więc zaczynamy nową część. Postanowiłam, że rozdzielę to trochę od poprzedniej, bo tutaj zmienią się nasi bohaterowie, oraz pojawią się nowi: na razie mamy Irmana. Co sądzicie o naszym bezczelnym rycerzu? I jak myślicie, jak Hal i Oleandra poradzą sobie w nowej sytuacji?
Korzystając z okazji chciałabym wszystkim czytelnikom życzyć dużo wypoczynku w majówkę oraz dużo słońca, chociaż to stoi, niestety, pod znakiem zapytania. W każdym razie, mam nadzieję, że wrócicie wypoczęci, a ci, których czeka matura: trzymam za Was kciuki, nie będzie tak źle!
Piszcie, co u Was słychać, kochani. Pozdrawiam,
candlestick
"na posadzkach ścielił się trup tych, którzy nie przeżyli starcia z zimnymi ostrzami mieczy. Hal i Edam walczyli jak za dawnych czasów, ramię w ramię kładli przeciwnika gęstym trupem. " ścielił trup, gęsty trup, za dużo tego trupa. Tego typu określenia są bardzo wyraziste i szybko zapadają w pamięć. Jeśli występują zbyt blisko siebie, to dają takie uczucie przesytu. Jeśli zrobisz gdzieś powtórzenie słów typu, np. ręka, dom, jej, ją, mi itp. to to nie jest w tekście tak bardzo odczuwalne. Bo te słowa są zwyczajne, nie wyróżniają się za bardzo. Ale jak w jednym - nawet ogromnym - akapicie napiszesz dwa razy trup, rzeź i tym podobne, to czytelnik wychwyci to w momencie. Rozumiesz o co mi chodzi?
OdpowiedzUsuńCzułam, że ten zakonnik stoi po przeciwnej stronie. W sumie trochę żałuję, że nie pociągnęłaś tego fragmentu bardziej. To by mogło dac fajny efekt, jakby on jednak trochę bardziej poszarpał królewnę, albo jakby zdołał doprowadzić ją do jakiegoś innego żołnierza i gdyby dopiero wtedy wpadł ten Irman. Ale i tak mi się podobało:D
Jak już jestem przy Irmanie, to bardzo podoba mi się ta postać. Jest waleczny, chyba dobry, skoro ją uratował, ale nie ma w sobie takiej typowości. Podoba mi się to, że nie zaczął od razu kłaniać się Oleandrze, komplementować i padac do jej stóp. Widać, że on nie uznaje jej władzy i żyje sam dla siebie. podoba mi się to. Aczkolwiek jedna prośba - nie nadużywaj za bardzo określeń typu "bezczelny", "arogancki" itp. Poprowadź go tak, żebyśmy sami z siebie mogli dojść do takich wniosków. Bez dosłownego przedstawienia "Bezczelny Irman".
Oleandra zawsze wydawała mi się taką królową bez damskich fochów. Nie nadużywała swojej władzy, nie kazała każdemu padać do swoich stóp i to jej obrażalstwo w tym rozdziale było dla mnie mega zaskoczeniem. Nie spodziewałam się po niej takiego zachowania. Koleś powiedział, że nie jest w jego typie, a ona już go uważa za bezczelnego. Mam wrażenie, jakby zaczęło jej powoli odbijać, bo ja nie odniosłam wrażenia, żeby z Irmanem było coś nie tak. Wręcz przeciwnie - szalenie spodobała mi się ta postać! I mam nadzieję, że zagości tu na dłużej.
Czekam na kolejny! ;*
Dokładnie tak samo myślę o Oleandrze. Była dziwna w tym rozdziale.
UsuńPo pierwsze: bardzo dziękuję za zwrócenie uwagi. Należę do tych osób, które mają tendencję do powtórzeń i dosyć chaotycznego stylu pisania, więc tacy uważni czytelnicy są dla mnie jak skarb. Będę na to zwracała uwagę ;*
UsuńZapewniam Cię, że dla Oleandry to dopiero początek perypetii i ten ojczulek był jedynie zakąską. Ale cieszę się, że się podobało tak czy siak ;)
Och, Irman to moja ulubiona postać do tej pory, ze wszystkich moich bohaterów. Stąd może tak dokładnie staram się go opisać, podając go Wam na talerzu, zupełnie niepotrzebnie i dobrze, że i to mi wytknęłaś, bo nie chcę pisać charakterystyki postaci, tylko historię, więc wiem, na co zwracać uwagę.
Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że odbierzesz i odbierzecie, zwracając się do Z.oli tu również, że Oleandra jest w tym odcinku dziwna, czy coś takiego. Ta scena w mojej głowie wyglądała na tyle groteskowo, że wręcz komicznie, bo przy takiej akcji, przy zagrożeniu życia, sprzeczają się o to, jak ją tytułuje i czy jest w jego typie. Może ja jestem inna, ale w nerwowych sytuacjach sama tak reaguję: zwracam uwagę na coś innego i czasem też śmieję się nie wiem z czego. To chyba jakoś przełożyłam trochę na Olę. Aczkolwiek, tutaj też ważne jest to, że przeżyła swojego rodzaju szok: do tej pory, wszyscy byli pochlebcami (w dużej mierze pewnie sztucznymi), a tu nagle przychodzi taki rycerzyk i zachowuje się totalnie wbrew konwenansom i stąd też to dziwne zachowanie.
Tak czy inaczej, na pewno będzie jeszcze wiele scen, w których Ola pokaże swoje "inne oblicze".
Bardzo dziękuję za cenne rady i spostrzeżenia. Całusy ;*
Łał! To jest na prawdę dobre! Nie sądziłam, że akcja potoczy się w ten sposób. W ogóle wiesz, przez moment bałam się, że być może to będzie ostatni rozdział i uśmoercisz Oleandrę lub Hala... To byłoby okrutne, choć pewnie trochę romantyczne. Irman, niepokorny rycerz... Zdecydowanie na chwilę obecną wydaje się być bardzo nieprzewidywalny. Nie mam pojęcia czego się po nim spodziewać. Ale Oleandra nie powinna być dla niego trochę milsza? Ja rozumiem, że jest królową, ale on w końcu uratował jej życie! Mogłaby być bardziej wdzięczna... No w każdym razie podoba mi się taki niezwykły obrót akcji, tylko szkoda że znowu będą rozdzieleni z Halem.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! Takie słowa to dla mnie skrzydełka wyrastające i wznoszące mnie ponad ziemię, kochana.
UsuńNie może być za kolorowo, ale na pewno jeszcze trochę popiszę i królewska para pożyje. A czy długo czy szczęśliwie, to się jeszcze okaże.
Co do Irmana, cieszę się, że jest na razie zagadką. A królowa, tak, pewnie powinna być milsza, ale przecież z powodu korony na głowie też nie zostaje się ideałem, a w końcu kto lubi całkiem dobre i idealne postaci? Chyba nikt ;)
Pozdrawiam serdecznie i ściskam pomajówkowo.
Nie wiem jak sobie poradzą, ale rycerz jest... znośny- Irman, jak dla mnie nie bezczelny tylko uparty. Za to Oleandra zdaje mi się być bardzo krnąbrną postacią... Może tylko mi :D
OdpowiedzUsuńOgółem opowiadanie jest bardzo dobre :)
Pozdrawiam serdecznie,
Dzięki za miłe słowa ;)
UsuńNie wydaje Ci się, Oleandra jest krnąbrna. A Irman, być może tu też masz rację.
Pozdrawiam serdecznie