Gorączkowe przygotowania do najważniejszego dnia tego roku dla dwóch królestw zakończyły się w półtora miesiąca od powrotu króla z wojny.
Aż to tego wielkiego dnia na początku października wszyscy mieszkańcy zamku, a może i całego Ravell oraz Vertigè żyli królewskim ślubem. Niemal każdy chciał wziąć udział w przygotowaniach do ceremonii. Nawet zdystansowana Elisa miała ręce pełne roboty.
- Matko, po co to robisz? To nie będzie wesołe święto. Hal niszczy sobie życie. – nie wytrzymała w końcu Florence, przyglądając się matce, która z zacięciem testowała ciasta i trunki na ucztę weselną.
- Kochanie, jeśli mój syn ma się ożenić, to ożeni się w wielkim stylu. Nawet jeśli jego przyszła żona jest porażką. – odpowiedziała rezolutnie Elisa, napychając usta kolejnym kawałkiem tortu. Na to Flo nie miała nic do powiedzenia; przewróciwszy w zupełnie niedojrzały sposób oczami, zniknęła, by odnaleźć się dopiero następnego dnia w wakacyjnej willi magnata Torbuchè.
Sama szczęśliwa narzeczona również dała się ponieść gorączce ślubnej. Wraz z nieodstępującą jej na krok Sherine wybierała materiały do dekoracji, przesłuchiwały muzyków i przede wszystkim, projektowały suknię ślubną. Ku zaskoczeniu obu pań, całe to zamieszanie sprawiało im mnóstwo przyjemności, można wręcz powiedzieć, że te babskie zabiegi działały na Oleandrę i jej przyjaciółkę relaksująco, dla odmiany od strasznie poważnych, ważnych wydarzeń politycznych, w których brały udział na co dzień.
W tym szaleństwie czynnie brały udział także Maxime i Fiora. Siostry zmieniły się bardzo od przyjazdu do Ravell. Starsza, Maxime, stawała się co raz bardziej kobieca, ale na razie przypominała jeszcze trochę niezdarnego ptaszka, który próbuje wylecieć z gniazda, chociaż nauka latania jeszcze nie udała się do końca. Z kolei Fiora nie była już takim maleństwem, które przybyło na dwór i które tak bezpardonowo wdrapywało się na ręce królowi. Nadal była ulubienicą Hala i nadal zwiedzała zamek z wysokości jego ramion, ale teraz po kwadransie królowi drętwiały ramiona i kończyła się zabawa w "barana". Nie sięgała już matce do kolan, ale do pasa, a jej mowa stała się o wiele wyraźniejsza niż na początku. Obie córki odziedziczyły zarówno ujmującą, posągową urodę lady Sherine, jak i jej silny charakter. Lea lubiła spędzać z nimi czas i udawać, że nie jest od nich ani trochę starsza; lubiła też mieć pewność, że zarówno one jak i reszta dziewcząt przebywających na dworze mają zapewnioną najlepszą opiekę i edukację. Rada Lordów łapała się za głowę, ale Oleandra, połączywszy siły z zapaloną do tego zadania Elisą dbały o dobór najlepszych nauczycieli i opiekunów dla dziewcząt. Można by powiedzieć, że Królowa Matka i królowa narzeczona sprzysięgły się w misji emancypacji dwórek, czego nie rozumiał żaden mężczyzna w zamku, z królem i jego przyjacielem na czele - byli oni z tych, którzy twierdzili, że kobiety i tak mają wystarczającą władzę nad światem. Jak zauważył przy którymś dzbanie wina Edam:
- Przyjacielu, prawda jest taka, że natura dała nam męskość między nogami, żeby kobiety mogły nią pociągać tak, jak im się podoba. - Słowa sir Bringthorna o tyle dosadne, o ile rozpaczliwe były prawdą, na pewno w oczach Elisy; Oleandra wolała myśleć o relacjach damsko-męskich jak o relacjach partnerskich z lekką dozą dwustronnej gry w ciuciubabkę.
Ale pomimo przykładnej edukacji, zapewniającej lepszy start w życiu, Fiora i Maxime nadal były zaaferowane królewskim ślubem. Dziewczynki starały się jak mogły, by być pomocą swojej królowej. Nawet walcząca o ich uwagę Florence nie miała szans w starciu z możliwością pomocy przy wyborze biżuterii ślubnej dla Oleandry.
- Przyjacielu, prawda jest taka, że natura dała nam męskość między nogami, żeby kobiety mogły nią pociągać tak, jak im się podoba. - Słowa sir Bringthorna o tyle dosadne, o ile rozpaczliwe były prawdą, na pewno w oczach Elisy; Oleandra wolała myśleć o relacjach damsko-męskich jak o relacjach partnerskich z lekką dozą dwustronnej gry w ciuciubabkę.
Ale pomimo przykładnej edukacji, zapewniającej lepszy start w życiu, Fiora i Maxime nadal były zaaferowane królewskim ślubem. Dziewczynki starały się jak mogły, by być pomocą swojej królowej. Nawet walcząca o ich uwagę Florence nie miała szans w starciu z możliwością pomocy przy wyborze biżuterii ślubnej dla Oleandry.
Hal starał się stać mocno na ziemi i nie dać się porwać temu szaleństwu. Wiedział, że ślub nie zmieni jego uczuć wobec Oleandry, a jedynie wzmocni ich unię. Chciał sobie to powtarzać, ale wkrótce i on zorientował się, że coraz uważniej słucha narzeczonej i spiera się z nią w sprawie dekoracji kwiatowej w kościele. Mimo to, wciąż był królem i miał swoje obowiązki, a to właśnie prawdopodobnie powstrzymywało go od całkowitego postradania rozumu. Jakiś tydzień wcześniej wysłał przyjaciela do pobliskiego miasta, by ten spotkał się z szefem królewskiego wywiadu, dlatego, gdy sir Bringthorn przekroczył próg sali koronacyjnej na twarzy Hala wykwitł wielki uśmiech. Nie ociągając się, zszedł z tronu i uścisnął dłoń przyjaciela.
- Obawiałem się, że nie zdążysz na ceremonię. - powitał go serdecznie, ciesząc się, że Edam nie wykręcił się od pojawienia się na ślubie, co byłoby bardzo w jego stylu.
- Przyjacielu, pojawiłbym się na twoim ślubie, choćbym miał dać się przemienić jakiejś wiedźmie w ptaka. - odparł sir Bringthorn, odwzajemniwszy uścisk przyjaciela.
- Doceniam to.
- Och, mówiąc o wiedźmach: po wioskach chodzą dziwne plotki. Będę musiał je zbadać. - przypomniał sobie Edam sprawę kilku historii, które słyszał od wieśniaków w różnych częściach królestwa. Przeszedł się później po sali tronowej, przeciągając zmęczone kończyny.
- Na pewno nie w trakcie wesela. Powiedz, czego się dowiedziałeś.
Pogrążeni w rozmowie mężczyźni nie zauważyli, gdy do sali weszła Florence. Przyglądała się parze przyjaciół, opierając się zadziornie o chłodny mur ściany. Pamiętała ich jeszcze z czasów, gdy żaden z nich nie był nikim ważnym dla świata. Biegali po ogródku ciotki Elisy, bijąc się kijami, które miały udawać miecze, albo rzucali do celu, lub też skakali przez pobliską, dość głęboką rzeczkę, wartko biegnącą całkiem szeroką wstążką po włościach Elisy. Któregoś dnia wymyślili zabawę, polegającą na pokonywaniu owego strumienia na linie, zawieszonej na płaczącej wierzbie, rosnącej u jednego brzegu. Florence, jako młodsza i słabsza zawsze chciała się dołączyć do ich zabaw, tak więc i do tych dzikich przepraw nad strumieniem chciała mieć dostęp. Pech chciał, że jej za długie, niezdarne w tym wieku kończyny zawiodły ją i wpadła prosto do lodowatej wody. Edam i Hal zwijali się ze śmiechu, ale gdy jej suknia nasiąknęła wodą, a prąd znosił jej chude, wątłe ciało rzucili się na ratunek "Pająkowi", jak ją zwykli nazywać w tych czasach. Tak, mogli nie być ważni dla świata, ale obaj byli ważni dla niej. Bawiąc się lamówką przy głęboko wyciętym dekolcie, Flo uśmiechnęła się do wspomnień. Teraz na głowie jednego z nich świeciła złocista korona, a drugi był jego najbardziej zaufanym człowiekiem. Kochała obu mężczyzn i nie mogła uwierzyć, gdzie się wszyscy w trójkę znaleźli. A jutro miała oddać jednego z nich innej kobiecie. Na tę myśl, oczy Florence zaszły łzami.
Edam dostrzegł księżniczkę kątem oka i obrócił się w jej stronę wraz z Halem. Dziewczyna odchrząknęła i otarła oczy wierzchem dłoni. Podeszła do nich, uśmiechając się na swój zniewalający sposób.
- Nie pomagasz królowej w przygotowaniach do ślubu? – ton Edama był pełen zdziwienia. W odpowiedzi Florence wzruszyła ramionami zupełnie bagatelizując sprawę asysty królowej i wzięła obu mężczyzn pod ramiona.
- Oleandra ma wystarczająco wielu doradców i pochlebców. Liczyłam na innego rodzaju powitanie. Zwłaszcza po pożegnaniu, jakie od ciebie otrzymałam, Edamie. – tonem upomnienia zwróciła się do przyjaciela, ucałowawszy go w policzek.
- Nie chcę tego słuchać. - zaprotestował Hal, krzywiąc się paskudnie.
- Nie bądź taki święty, Wasza Wysokość. Wiem doskonale co robiłeś ze swoją poprzednią zdobyczą. Zresztą, nie wierzę, by i królowa oparła się tak długo twojemu urokowi. – Tymi słowami skutecznie zamknęła usta Halowi i Edamowi. I doskonale o tym wiedziała. Florence była nieodzowną córką swojego rodu. Tryumfowała równie mocno jak Elisa, a na tym nie kończyły się podobieństwa między paniami.
- Powiedzcie, jak zamierzacie spędzić ostatnią noc wolności króla?
- Nie wiem. Nie myślałem o tym. – wyznał nieco zakłopotany Hal, a Edam zawtórował przyjacielowi.
Florence westchnęła ciężko, jakby odczuwając ciężar wszystkich zmartwień świata i pokręciła z dezaprobatą głową. Zarządziła, że to ona zorganizuje bratu wieczór kawalerski.
Wieczorem, gdy Oleandra wraz z przyjaciółkami rozpoczynała zabawę panieńską, Florence oczekiwała na powóz Edama i Hala w wakacyjnej willi dostojnego Torbuchè. Zorganizowała zabawę, o której miano mówić przez następne tygodnie, a może nawet miesiące.
- Pani, jak się czujesz u progu całkiem nowego rozdziału w swoim życiu? – Clandestine z wyraźnymi oznakami zmęczenia kawalerską zabawą Hala, zaglądał nieśmiało do pokoju Oleandry. Zniknął szybko, widząc królową w samym gorsecie.
- Wróć, Clandestine, proszę. – Lea zarzuciła na ramiona narzutkę, wprowadzając z powrotem hrabiego do komnaty. Wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Lei, by dostrzec, że płakała.
- Co się stało? Czy chcesz się rozmyślić?
- Nic z tych rzeczy, hrabio. – królowa pokręciła przecząco głową, potrząsając przy tym ciemnymi falami, spływającymi z jej bladych ramion na plecy.
- Dostałam wiadomość od moich rodziców. Ojciec – to znaczy pan Artem – jest chory. Przewlekle. Matka obawia się, że to może być koniec...
- Bardzo mi przykro.
- Od wielu lat forsował się nad wyraz. W końcu i na słodkiego pana Artem nadeszła siła wyższa. Zostanę całkiem sama.
- Skądże – Clandestine zaoponował niemal z oburzeniem, unosząc podbródek królowej w górę palcem.
- Nie zapominam. – Lea stanęła na palcach, przytulając się do Clandestina. Zaskoczony hrabia w pierwszej chwili nie wiedział, co zrobić i stał z bardzo głupią miną, patrząc w dół, na wtuloną w jego tors królową. Zorientowawszy się, co się stało, objął ją niezdarnie i ucałował w czubek głowy. Po raz pierwszy zobaczył jak kruche jest ciało władczyni, którą codziennie widział na tronie, podejmującą decyzje na wagę państwową. Zmieniła go, ta jego mała.
Jego? Ona była przecież Hala. Ale Clandestine czuł gdzieś w środku, że królowa też kocha i jego samego. Nie tak jak króla, oczywiście. Był dla niej o wiele za stary.
Ale może właśnie jak jakiegoś staruszka?
- Clandestine, tak się zastanawiam: odprowadzisz mnie do ołtarza?
Albo ojca?
- To rola dla ojca, pani.
- Jesteś najbliższy tej roli ze wszystkich, którzy są tu obecni.
Być może mógł być jej ojcem. Przynajmniej dzisiaj. Tak. To była dla niego odpowiednia rola.
Tą pełną intymności chwilę przerwało pojawienie się lady Sherine z zawiniątkiem ze śnieżnobiałej koronki w rękach, które niosły za nią jeszcze trzy służki.
- Na Boga Wszechmogącego, Clandestine, nie mógłbyś nie próbować swoich uroków chociaż na pannie młodej? – odezwała się, parskając śmiechem.
- Wynocha, hrabio, królowa musi się ubrać. Już cię nie ma. – wygoniła go raźnie, energicznie machając przy tym dłońmi, biorąc królową pod swoje skrzydła.
Nim wyszedł, Clandestine poczuł na sobie niepewne spojrzenie Oleandry. Zatrzymał się na chwilę i uśmiechnął, chcąc ją uspokoić i dodać otuchy.
Hal stał tuż przed drzwiami kaplicy, wyłamując nerwowo palce. Kilka minut wcześniej odwiedziła go Elisa, by upewnić się, że wszystko jest jak należy. Chyba ze sto razy poprawiała królowi kołnierz, jakby był dzieckiem, a nie dorosłym mężczyzną. Elisa nie powiedziała ani słowa, ale wyczuwał w niej dziwne napięcie, którego nie widział nigdy wcześniej. Tak jak i łez. Zobaczywszy je w stalowych oczach matki, przejął się ogromnie, wszak lady nie miała w zwyczaju płakać. Płakała na koronacji, owszem, to były jednak łzy pokazowe, jak je określał.
Teraz było inaczej. Elisa bała się, że go straci. Nie musiała nic mówić, by Hal wiedział, co w niej siedzi. Od lat, ba, od zawsze byli zdani na siebie, zawsze sami i zawsze na boku. A to przecież właśnie dla niego Elisa poświęciła całe swoje życie walce o koronę. Przeszła tak wiele, by móc stać się Królową Matką; porzucona kochanica ówczesnego króla z jego bastardem pod sercem nie ugięła się ani razu. Hal nie potrafił przypomnieć sobie ani jednego razu, by widział matkę płaczącą tak naprawdę, a nie krokodylimi łzami, mającymi na celu osiągnąć cokolwiek. Patrząc z perspektywy dorosłego człowieka, wyobrażał sobie jak wiele trudu Elisa włożyła w wychowanie jego, a później także Florence, gdy została powierzona jej opiece po śmierci ciotki Hala. Zapewniła obojgu wspaniałe dzieciństwo, chociaż wciąż wpajała obojgu do głowy swoją filozofię. Nie, Elisa nie była kobietą idealną: była manipulantką, intrygantką, uwodzicielką i kobietą skrajnie niebezpieczną. Zrobiła wiele złego i Hal wcale jej nie usprawiedliwiał, ale nie potrafiłby zapomnieć o tym, jaką matką była. A była matką-lwicą, zawsze gotową ochronić swoje dziecko. Źle znosiła moment, gdy Hal dojrzewał i zaczynał się jej sprzeciwiać, szczególnie od chwili, gdy oświadczył się Oleandrze, ale pomimo to, wiedział, że może na nią liczyć. Spojrzał więc matce w jasne, jak jego własne oczy i ujął jej dłonie w swoje:
- Zawsze będę twoim synem. Dziękuję ci, matko. – ucałował ją w czoło, pokazując, by zajęła już miejsce w kaplicy. Potrzebował jeszcze chwili samotności, by ukoić skołatane nerwy. Właściwie nie wiedział dlaczego się tak denerwował. Przecież doskonale wiedział, że Oleandra jest mu przeznaczona. Wiedział, że się kochają i to najlepsze, co mogą zrobić. Więc skąd te nerwy?
Gdyby tylko wiedział, że Oleandra w tym samym momencie dzieliła się tym samym strachem z Sherine...
Może obawiał się, że nie będzie odpowiednio dobry?
- A co jeśli okażę się kiepską żoną?
Może nie będzie potrafił jej obronić?
- Boję się, że będę mu przysparzać zmartwień...
Co zrobi, gdy będzie musiał wybrać między nią, a krajem?
- Będziemy żyli w ciągłym napięciu. Między młotem, a kowadłem.
Między sercem, a rozumem.
- Koniec tego dobrego, kochany. – Zmartwienia Hala zostały rozwiane przez pojawienie się Florence. Znała go. Dokładnie widziała jak bardzo był zafrasowany.
- Zdradziła cię ta zmarszczka na czole. Jeśli nie przestaniesz się przejmować, to ci tak zostanie. Zestarzejesz się szybciej niż myślisz. – Szturchnęła krewniaka, spoglądając na niego jakby oceniała królewską prezencję. Wyglądał bardzo elegancko w kubraku z najlepszego materiału, czekając tylko na moment, by przywdziać futrzaną pelerynę z królewskim emblematem. Florence zdjęła koronę z głowy Hala, by uroczyście zanieść ją do kapłana. Zwyczajem ślubów królewskich było to, że do ołtarza szli jako dwójka ludzi, pragnących zawrzeć związek małżeński. Brak korony symbolizować miał to, że małżeństwo nie jest elementem gry politycznej, a świętość tego związku jest wyższa niż ludzka hierarchia. W rzeczywistości, pary tak szczerze chętne do małżeństwa jak Hal i Oleandra zdarzały się wyjątkowo rzadko. Tym bardziej miło będzie patrzeć na symboliczną ponowną koronację, gdy oboje przejmą władzę w kraju małżonka. Florence przesunęła palcami po chłodnym metalu korony, uśmiechając się z czułością.
- Jesteś głupcem. Ale będziesz wybornym mężem. Już ja tego dopilnuje. A teraz rozluźnij się i chodź do środka. Już czas. Klecha, Edam, ja i cała reszta stoimy jak idioci. - Wpadła w swój bardziej zwyczajowy ton, wytrącając się z zamyślenia. Weszła pierwsza, jako kuzynka króla i jego najbliższa rodzina miała torować mu drogę do chwały, taki przynajmniej cel miało to w symbolicznych założeniach, wymyślonych setki lat temu. Elisa, jako matka, stała już w pierwszym rzędzie, by być drogowskazem pana młodego i króla w jednej osobie, dlatego to Florence przypadła rola przewodniczki, co wcale jej nie przeszkadzało, bo oczy wszystkich obecnych - a przynajmniej tej męskiej części - były zwrócone na nią. Dzierżąc dumnie koronę kuzyna w obu dłoniach szła pomiędzy gośćmi, prowadząc kuzyna. On sam cieszył się, że ma przed sobą Flo, która zabierała trochę tych pełnych napięcia spojrzeń z jego wystrojonej osoby. Jako wyszkolony żołnierz lubił być w centrum zainteresowania tylko na polu bitwy. W tych wszystkich jedwabiach, futrach i pierścieniach czuł się jak małpa w cyrku. Lepiej odnajdował się w mniej formalnych sytuacjach, a jednak dzień był wyjątkowo podniosły i nawet stroniący od całej tej maskarady król, wyczuwał tę wyjątkową atmosferę.
- Wystarczy tych bzdur, pani. – lady Sherine postanowiła położyć koniec wątpliwościom Oleandry. Skończywszy upinać włosy Lei, oparła dłonie na jej ramionach, spoglądając na twarz królowej, odbijającą się w lustrze.
- Nie mogę tego słuchać. Jesteś idealnym materiałem na żonę. Na żonę Hala. Na żonę króla. Kochasz go jak nikogo innego na świecie, a on kocha nad życie ciebie. Czy będziecie się kłócić? Na pewno. I godzić. Czy będziecie mieli problemy? Setki. Ale dzięki temu będziecie doceniać te chwile, gdy będziecie szczęśliwi. Pani, byłam mężatką ładnych kilka lat i uwierz mi, to trudna, ale przepiękna rola w życiu. Rozchmurz się, bo jesteś najpiękniejszą panną młodą na świecie. I chodźmy wreszcie, bo Elisa gotowa pomyśleć, że stchórzyłaś, a nie wyobrażam sobie, by pominęła taką okazję to zepsucia wszystkiego.
- Sherine, dziękuję ci. Twoje wsparcie przez te ostatnie tygodnie było nieocenione.
- Nie ma o czym mówić. Chodźmy, chodźmy, bo wszyscy na ciebie czekają. – Wesoła wdówka pociągnęła królową w stronę drzwi. Zdecydowanie, lady Sherine nie czuła się komfortowo, gdy prawiono jej komplementy, a już całkiem dziwnie czuła się, gdy płynęły z ust Oleandry. Nie mogła sobie przebaczyć, że brała udział w spisku przeciwko królowej, chociaż wtedy była inną osobą. Miała inne życie i inne priorytety. I choć było jej wstyd za to, kim była w przeszłości, patrząc na swoje córki, czekające na królową pod drzwiami kaplicy była dumna. Maxime i Fiora, obie ubrane w białe jak płatki śniegu suknie, dzielnie dzierżyły w dłoniach koszyki z kwiatami. Sherine pomyślała, że za nimi powinien stać jeszcze jej synek, trzymając obrączki. Syn lady jednak nie żył. Czuła jego brak każdego dnia i ból, niczym zadra miał tkwić w jej sercu już na zawsze, czuła, że musi się pogodzić z tą najgorszą stratą.
- Gotowa? – od myśli o utraconym dziecku oderwało ją pojawienie się Clandestina.
Taki porządek obrzędu ślubu był bardziej w stylu Vertigè niż Ravell, lecz Halowi to nie przeszkadzało. Wedle jego obrządku powinni wejść ramię w ramię, ale Oleandrze zależało na pokazaniu, że ten ślub to nie tylko unia – to także miłość, zarówno symbolicznie, jak i rzeczywiście. Chciała więc pójść do ołtarza jak każda inna zakochana kobieta.
I oto szła. Prowadzona przez dumnego jak paw Stephana Clandestina. Kroczyła powoli, jakby niepewnie stawiając każdy krok. I była bez dwóch zdań najpiękniejszą panną młodą, jaką świat widział. Hal miał ją już zawsze widzieć tak piękną jak tego dnia.
W koronkowej sukni bez dekoltu i długimi rękawami wyglądała tak czysto jak panna młoda może wyglądać. Patrzyła pod nogi, nie podnosząc wzroku na nikogo z zebranych. Złoty pas, wysadzany diamentami podkreślał szczuplutką talię królowej i pasował idealnie do korony, ułożonej pomiędzy ciemnymi falami, spiętymi w koka. Za Oleandrą ciągnął się tren z lejącej się leniwie po jej ciele sukni oraz długi, przezroczysty materiał welonu.
W końcu, gdy Stephane doprowadził ją do ołtarza, Lea uniosła wzrok na przyszłego męża. W ciemnych oczach władczyni malowało się szczęście, chociaż była bardzo przestraszona.
Clandestine oddał dłoń królowej Halowi, obracając się na pięcie lecz nim to zrobił, szepnął w jego stronę:
- Dbaj o nią. – To krótkie zdanie zabrzmiało jak ostrzeżenie. Hal uśmiechnął się, stając twarzą w twarz z narzeczoną.
Oboje nie pamiętali wiele z następnych minut. Ceremonia była piękna. Biskup, udzielający im ślubu mówił bardzo mądrze bez wątpienia, ale to nie miało znaczenia. Tylko i wyłącznie stojąca na przeciwko Hala kobieta liczyła się w tamtym momencie.
Gdy nadszeszła pora wypowiadania przysięgi, oboje czuli otaczającą ich magię. Słowa, niosące się echem w całej katedrze, przepełniały serca młodych władców.
Ze szczerością i oddaniem obiecywali sobie wierność i miłość. Tak jak tylko młode serce potrafi, przysięgali, że nie opuszczą się ni w zdrowiu ni w chorobie. I ponad wszystko przysięgali zawsze być swoją podporą.
Hal założył na dłoń królowej obrączkę, a i ona zrobiła to samo, chociaż jej dłonie drżały od emocji. Na końcu oboje przyklękli przed ołtarzem, gdy każde z nich zostało władcą państwa swojej drugiej połowy, podpisując akt małżeństwa. I wtedy dostali pozwolenie na pocałunek.
Ale jakiż to był pocałunek. Pocałunek wyczekany, pocałunek wytęskniony. Pocałunek spełnienia, miłości i pocałunek obietnicy. Cała katedra aż wstrzymała oddech, jakby obezwładniona siłą miłości, wypełniającą każdy zakamarek tego boskiego przybytku. I każdy gość, nawet obrażona Florence, ukradkiem ocierał łzy z kącików oczu.
Tymczasem nad zamkiem zaczęły zbierać się padlinożerne ptaszyska, a u bram miasta pierwszy strażnik wydał cichy jęk, dokonując żywota w całkowitym zaskoczeniu, gdyż jego śmierć była nagła i zupełnie niezauważona. Bardzo wyszkolona do skrytobójstwa była to śmierć.
*********************************************************************************
No, to dotarliśmy do końca części drugiej tej historii. Zaczyna się część trzecia. Trochę słodyczy w życiu wszystkim się przyda, ale żeby nie było za słodko trzeba czasem namieszać.
Dziękuję wszystkim czytelnikom za ciepłe słowa, trafne komentarze i wytykanie niedociągnięć (tu ukłon dla kochanej, zawsze dociekliwej V. ;*) .
Dla wszystkich, którzy tu zaglądają mała uwaga: każde Wasze słowo dodaje skrzydeł do dalszego pisania, więc jeśli jesteście, dajce o sobie znać. Chętnie dowiem się, co sądzicie o rozdziale. O relacji królowej i Clandestina? O Elisie i Halu? No i czy przekonujecie się do Florence? ;>
I jeszcze dodam tylko, że to najdłużej prowadzony przeze mnie blog, mam nadzieję więc, że razem dobrniemy do końca, a trzecia część będzie dla Was równie ekscytująca, jak jest dla mnie, chociaż nei napisałam jej jeszcze do końca.
Całusy,
candlestick.
Tymczasem nad zamkiem zaczęły zbierać się padlinożerne ptaszyska, a u bram miasta pierwszy strażnik wydał cichy jęk, dokonując żywota w całkowitym zaskoczeniu, gdyż jego śmierć była nagła i zupełnie niezauważona. Bardzo wyszkolona do skrytobójstwa była to śmierć.
*********************************************************************************
No, to dotarliśmy do końca części drugiej tej historii. Zaczyna się część trzecia. Trochę słodyczy w życiu wszystkim się przyda, ale żeby nie było za słodko trzeba czasem namieszać.
Dziękuję wszystkim czytelnikom za ciepłe słowa, trafne komentarze i wytykanie niedociągnięć (tu ukłon dla kochanej, zawsze dociekliwej V. ;*) .
Dla wszystkich, którzy tu zaglądają mała uwaga: każde Wasze słowo dodaje skrzydeł do dalszego pisania, więc jeśli jesteście, dajce o sobie znać. Chętnie dowiem się, co sądzicie o rozdziale. O relacji królowej i Clandestina? O Elisie i Halu? No i czy przekonujecie się do Florence? ;>
I jeszcze dodam tylko, że to najdłużej prowadzony przeze mnie blog, mam nadzieję więc, że razem dobrniemy do końca, a trzecia część będzie dla Was równie ekscytująca, jak jest dla mnie, chociaż nei napisałam jej jeszcze do końca.
Całusy,
candlestick.
Przez cały rozdział miałam takie okropne wrażenie, że do tego ślubu jednak nie dojdzie. Serio, nie wiem skąd mi się to wzięło, ale gdy opisywałaś te przygotowania, to ja miałam w głowie: coś się zaraz spieprzy!. Dobiłaś mnie tym tekstem, że o wieczorze kawalerskim, który urządziłą Flo, będzie się mówić miesiącami. Wtedy to byłam już pewna, że dziewczyna zniszczy im to wesele. Może upije Hala do tego stopnia, żeby zdradził z kimś Ole? Serio, miałam same najgorsze przeczucia! A tu się okazalo, że nie było żadnych intryg, Flo nie okazała się taką suczą jak myślałam i nawet mamuśka płakała! Podoba mi się to, bo choć Flo i Elisa to raczej takie... bardziej negatywne postacie, to jednak dałaś im też pozytywne cechy. Obie chcą dobrze dla Hala, choć mają jakieś tam powody, by jego żony nie lubić. Podoba mi się to, że nie zrobiłaś ich totalnie czarnymi. W tym rozdziale widać, że choć matka jest jaka jest to jednak tego swojego syna kocha i chce jego szczęścia. A Flo po prostu się boi zmian i tego, że teraz jakaś inna kobita będzie ważniejsza od niej. A to bardzo ludzkie.
OdpowiedzUsuńPięknie opisałaś ten slub, ale też ich wątpliwości. Bo to chyba każdego nawiedza zanim powie "tak". Tylko, że akurat w ich przypadku wierzę, że ta miłość jest prawdziwa.
Martwi mnie końcówka. Ha! Mialam rację, że coś pójdzie nie tak! Czyżby jakiś cichy atak? No tak, to chyba najlepszy czas. Król jest zajęty, Królowa zajęta, najbliżsi pomocnicy zajęci, poza tym nikt nie spodziewa się niebezpieczeństwa, każdy w euforii... Cholera, czemu nie wzmocnili straży!?
Bardzo niecierpliwie czekam na kolejny!
Szczerze mówiąc, ten rozdział był trochę przełomowy, bo nie do końca wiedziałam, co chcę zrobić. Zastanawiałam się, czy tego nie zakończyć, albo ich nie rozdzielić, stąd może się wydawać, że ślub jest pod znakiem zapytania. A jednak, nagle dostałam ataku weny i napisałam kolejne 10 stron jak natchniona ;D.
UsuńI tak, żaden czarny charakter nie jest do końca negatywny, a biały nie jest zawsze dobry. Przecież Ola też zabiła swojego narzeczonego własnoręcznie. A tu chciałam pokazać, że dla Elisy i Flo, Hal naprawdę jest ważny, więc cieszę się, że mi się to udało ;)
za niedługo na pewno będzie kolejny rozdział!
bardzo ciekawy wpis, fajnie się go czytało. Pozdrawiam i zapraszam na swojego bloga, hej :) zabawki ekologiczne
OdpowiedzUsuń