Kilka godzin drogi od małej chatki w lesie, w której dwie noce temu spała Oleandra, w starej twierdzy Tamira, rycerze króla Hala gotowali się do drogi. Chociaż noc była ciemna, nikt nie spał. W powietrzu unosił się zapach dojrzałych owoców i nadchodzącej powoli jesieni. Wiatr niósł go do nosa króla Hala, gdy na murach próbował
- Panie! List z królewską pieczęcią! – Sługa króla wiedział, że w wypadku sytuacji jaka nastała, Hal nie będzie miał mu za złe, że przeszkadza w tak obcesowy sposób. Sam odbiorca listu bez słowa wyrwał kopertę z dłoni sługi, rozerwał pieczęć z pierścienia Oleandry i najpierw przeskanował list wzrokiem nim bąknął podziękowanie i pozwolił słudze oddalić się.
„Najdroższy!
Na początku chciałam zapewnić Cię, że mam się dobrze. Wiem, że musiałeś się martwić, ale wcześniej nie miałam możliwości, by do Ciebie napisać. Na pewno zastanawiasz się, co się ze mną stało. Ja sama jeszcze nie do końca to rozumiem, ale jestem pod dobrą opieką. Nim jednak przejdę do mojej opowieści, proszę, rozwiej me obawy jak najprędzej: czy wszyscy są cali? Czy Elisa, Florence i Sherine oraz dziewczynki nie ucierpiały? Czy Edam i Clandestine nie są ranni? A Ty, mój ukochany? Nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że ktoś z gości mógłby stracić życie, dlatego tak bardzo obawiam się zadać to pytanie. Napisz mi jednak, czy Nasz Najpiękniejszy Dzień skończył się aż tak tragicznie, jak się obawiam? Och, cóż za głupota, pytać Cię o te wszystkie rzeczy, gdy wiem, że i tak nie będziesz w stanie mi odpowiedzieć.
Teraz, gdy wyrzuciłam z siebie moje obawy, opowiem Ci, co zaszło. Gdy rozpoczęła się ta potworna rzeź, wyprowadził mnie mnich Fercybourghy. Poprowadził mnie jakimś tunelem w ścianie aż do wyjścia na zewnątrz. Niestety, okazało się, że dobrotliwy braciszek był zdrajcą, wysłanym przez Sarabellę - na Boga, obawiam się, że w tym całym okrucieństwie chodziło jedynie o pozbycie się mnie; atak odwrócił Twoją uwagę, a on to wykorzystał z zamiarem usunięcia mnie z drogi mojej kochanej kuzynki. Jak to się jednak stało, że piszę do Ciebie cała i zdrowa, pewnie spytasz? Tu zaczyna się ta część, której nie pojmuję do końca. Nim mnich mnie pozbawił głowy, on sam stracił swoją. Znikąd pojawił się pewien mężczyzna, który zabrał mnie stamtąd w bezpieczne miejsce. Tego wieczoru uratował mi życie raz jeszcze, gdy armia wroga przejeżdżała przez las. Zaprawdę, mężu, ten człowiek zasługuje na moją dozgonną wdzięczność.
Nie mogę zdradzić Ci teraz, gdzie jestem, ani jak nazywa się mój wybawca, ni też nie mogę napisać, dokąd zmierzamy. Nie wiem, czy list ten nie wpadnie w niepowołane ręce. Ale muszę przekazać Ci ważną informację, ze względu na najwyższą wagę: Twoje bezpieczeństwo, ukochany.
Sarabella zwerbowała pod naszymi nosami armię, która może nam poważnie zagrozić. Postaw w gotowości wszystkie swoje siły. Wkrótce usłyszysz wezwanie od przyjaciela. Odpowiedz na nie. Tam się spotkamy.
Na koniec chciałabym Cię jeszcze prosić, abyś pod moją nieobecność zajął się sprawami mojego królestwa. Wiem, że pewnie będziesz w boju, ale muszę wstawić się za moimi poddanymi, którzy nie mogą zostać bez opieki.
Miałam powstrzymać się od prywatnych wycieczek, ale nie mogę sobie tego odmówić – Najdroższy, nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo żałuję, że nasze wesele nie odbyło się tak, jak powinno, aczkolwiek zapewniam Cię, że po tej burzy wyjdzie słońce. A nawet te ciemne chmury nad naszymi głowami nie znaczą nic w porównaniu z faktem, że mogę nazywać Cię swoim mężem.
Twoja małżonka,
Oleandra.”
- Żyje... Mój Boże, ona żyje... – Hal wypuścił powietrze z płuc. Wydawało mu się, że nie oddychał przez cały czas, gdy czytał. Jego radość nie miała jednak granic, a motywacja do działania wzleciała w niebiosa, jak na skrzydłach. Oczywiście, list miał w sobie bardzo poważną groźbę, ale jakie to miało znaczenie? Oleandra żyła. Ba! Była cała i zdrowa. Musiał się tym podzielić z kimś, z kimkolwiek. Poklepał po ramieniu jednego z wartowników, dzieląc się z nim dobrą nowiną i zszedł krętymi schodkami wieży strażniczej, przeskakując po kilka na raz. Zimne mury twierdzy, której Hal nigdy nie lubił wydały mu się nagle najpiękniejszym miejscem na ziemi. Zamkowa szarość, do tej pory odrobinę zapomniana i porośnięta gdzie nie gdzie mchem wydawała się królowi tętnić życiem.
- Ona żyje, matko. – Hal uścisnął Elisę, całując ją w oba policzki. Królowa Matka wydawała się oszołomiona nagłym porywem radości syna; wszak czasy nie były sprzyjające takim pokazom emocji, o czym lady Elisa nie omieszkała przypomnieć synowi:
- To ogromna ulga dla nas wszystkich, ale w tej sytuacji nie wypada ci skakać z radości, jak podlotkowi.
- Oczywiście, masz rację. Powściągnę swoje emocje, ale nic nie poradzę na to, że jestem taki szczęśliwy. Moja żona żyje, wszystko ma znów sens.
- Ciszej, na niebiosa, bo jeszcze ktoś usłyszy, jak wygadujesz takie herezje! – syknęła Elisa, rozglądając się w poszukiwaniu pary uszu, która mogła słyszeć te nieopatrzne słowa. – Jesteś królem, a nie zakochanym młokosem. Oleandra jest twoją żoną, ale nie jest sensem twojego istnienia. Korona jest. Twoje dziedzictwo nim jest. - Król skłonił głowę słowom matki, jednak jego szeroki uśmiech dawał wyraźny znak, że nie robi sobie absolutnie nic z tego napomnienia. Zresztą, zarówno Clandestine, który szykował się do swojej podróży, jak i Sherine oraz, może w szczególności, jej córki ucieszyli się równie mocno.
Nim nastał świt, z twierdzy Tamir wyruszyli ludzie Hala, kierując się w pościg za wrogą armią oraz w celu zwerbowania kolejnych rycerzy. Jednak nie oni jedyni ruszyli w drogę. Hrabia Clandestine z lady Sherine u boku wyjechali w drugą stronę – do Vertigè, którym zobowiązali się zaopiekować. Hal nie miał wątpliwości, że właśnie ta dwójka będzie najlepsza do pilnowania królestwa. Oleandra nie myliła się, wyznaczając ich na opiekunów. Jak wytłumaczyła mu po tej decyzji, Sherine i Clandestine byli tak wyczuleni na swoim punkcie, że w żadnym wypadku nie pozwoliliby, aby spisek jednego, czy drugiego przeszedł bez echa. Hal domyślał się, że jeśli nie z lojalności do korony, to wydaliby drugie po prostu, z czystej złośliwości.
List, który otrzymał Hal nie został wysłany z zapomnianej chatki w lesie. Oleandra i Irman dotarli do wioski, sąsiadującej ze stolicą. Tam udało im się znaleźć nocleg w karczmie należącej, jak założyła królowa po czułym przywitaniu, do przyjaciela Irmana. Królowa była nie do poznania w szarej, prostej sukni, pozbawionej zdobień, jedwabiów i koronek, z włosami spiętymi w plebejski warkocz. Była pobrudzona od długiej przeprawy przez las, zmęczona, a wszelkie dowody jej wysokiego pochodzenia spoczywały bezpiecznie w sakiewce, przywiązanej do pasa brązowego gorsetu królowej. Kiedy Irman dał jej ubranie na zmianę nim wyruszyli, wolała nawet nie pytać, skąd się znalazło w tej starej chatce. Teraz, gdy przekroczyli próg karczmy czuła się bardzo spięta, pomimo zmęczenia pieszą wycieczką.
Naciągając kaptur płaszcza z szorstkiej wełny głębiej na twarz, rozejrzała się uważnie. Niski sufit, wsparty na grubych belkach sprawiał dość klaustrofobiczne wrażenie. O ile Oleandra nie miała problemu dzięki kobiecemu wzrostowi, o tyle jej towarzysz od razu przywitał się głową z jedną z rzeczonych krokwi. Królowa z trudnością zdusiła uśmieszek, cisnący się jej na usta, gdy Irman zaczął wyklinać trzy wsteczne pokolenia nieszczęsnego drewna. Poczucie ścisku nie było jednak tak duszące, bo karczma była szeroka, zastawiona drewnianymi ławami, uginającymi się pod ilością kufli z piwem, dzbanów z winem i kilku potraw, postawionych tam chyba tylko jedynie po to, by bawiący się tu ludzie nie zostali oskarżeni o żywienie się samym alkoholem. Chociaż w środku nie było wielu osób, głośna muzyka grajków i tubalne śmiechy kilku podchmielonych mężczyzn sprawiały wrażenie ogromnej fiesty. Gdy przywitali szczupłego, wysokiego karczmarza o płowych, prostych włosach nierówno przyciętych na czole, który okazał się rzeczywiście być serdecznym przyjacielem Irmana, zasiedli do wieczerzy.
Chociaż królowa starała się zachować dobre maniery zapomniała o nich, jak tylko zobaczyła strawę, postawioną przez żonę karczmarza, zupełnie krągłą i rumianą panią w kwiecie wieku w sukni całkiem podobnej do ubrania Lei. Piwo, które dostali na popitkę było cienkie i smakowało jęczmieniem, ale uderzało do głowy wygłodzonej władczyni. Zaś kawały mięsa, wymieszane z kaszą i polane gęsim tłuszczem przypominały królewskiemu żołądkowi, że nie jadła od trzech pełnych dni. Jej towarzysz musiał być równie głodny i o wiele mniej przejmował się zasadami zachowania przy stole, ponieważ nim Oleandra doszła choćby do połowy swojej porcji, Irman czyścił resztki z talerza pajdą chleba.
Pomimo napełnionego żołądka i zaspokojonego pragnienia, Oleandra wciąż rozglądała się po karczmie, w poszukiwaniu ewentualnego źródła zagrożenia. Czuła się bardzo niepewnie w przebraniu i miała wrażenie, że zdradza całą sobą, kim tak naprawdę jest; jakby miała to wypisane na czole. Irman dostrzegł jej skonsternowanie, bo rzekł pokrzepiająco znad kolejnego kufla z piwem:
- Nie bój się. Mam na ciebie oko.
- Boję się jedynie, że braknie ci tych oczu, bo masz je na każdą z tych panien. – Oleandra wskazała głową na kilka dziewcząt, tańczących w kółku przy wesołym trio grajków. Wszystkie były w jej wieku lub nawet młodsze. Nie wszystkie były obiektywnie ładne, ale każda z nich miała wypisaną na twarzy taką beztroskę i młodzieńczą energię, że przez chwilę Oleandra zapragnęła być tam z nimi.
- Zazdrosna? – spytał Irman, a widząc ironiczne spojrzenie królowej, wzruszył ramionami - Nie? To nie będziesz miała coś przeciwko, jeśli spędzę chwilę lub dwie w ich towarzystwie.
- Och, zrób mi tę przyjemność. – Lea wzniosła oczy do nieba, machnąwszy ręka na znak obojętności. Sama i tak zamierzała się położyć, gdyż ogarniała ją nieprzemożona senność.
- To powie za chwilę któraś z nich. – odparł Irman, wstając z miejsca. Na ten komentarz nie miała odpowiedzi, chociaż cięty humor towarzysza nieprzyzwoicie ją rozbawił.
Przez kilka minut obserwowała, jak mężczyzn owija sobie dziewczęta wokół palca, lecz ich naiwność szybko znudziła Oleandrę. Poprosiła o wskazanie swojego pokoju na tę noc. Karczmarka zaprowadziła ją do pomieszczenia, które było mniejsze niż królowa mogła podejrzewać. Przyzwyczajona do przestronnych komnat zamku, zdziwiła się ogromnie na widok klitki, w której stało jedynie łóżko i krzesło, a za nim szafka na drobiazgi. Było też małe okienko, które oświetlało jej włości. Kilka kroków, które przeszła od wejścia, by położyć miskę z wodą do obmycia się na krześle było zdecydowanie zbyt małym dystansem, by człowiek mógł się czuć tu swobodnie.
Przez kilka minut obserwowała, jak mężczyzn owija sobie dziewczęta wokół palca, lecz ich naiwność szybko znudziła Oleandrę. Poprosiła o wskazanie swojego pokoju na tę noc. Karczmarka zaprowadziła ją do pomieszczenia, które było mniejsze niż królowa mogła podejrzewać. Przyzwyczajona do przestronnych komnat zamku, zdziwiła się ogromnie na widok klitki, w której stało jedynie łóżko i krzesło, a za nim szafka na drobiazgi. Było też małe okienko, które oświetlało jej włości. Kilka kroków, które przeszła od wejścia, by położyć miskę z wodą do obmycia się na krześle było zdecydowanie zbyt małym dystansem, by człowiek mógł się czuć tu swobodnie.
- Czy wszystko w porządku, panienko?
- Tak. – Oleandra odwróciła się w stronę karczmarki, uśmiechając się. O mały włos zwróciła się do niej jak do służącej, której podziękowałaby za służbę. Tu przecież była, można powiedzieć, gościem tej kobiety i nie mogła jej traktować jak osobistej pokojówki. Poza tym, nie mogła pokazać, że pojęcie posiadania pokojówki jest jej znane bliżej niż z opowieści. – Dziękuję. Prześpię się tu i rano wyruszę w dalszą drogę.
- Jak chcesz. Pokój jest wolny do południa. Nie śpij za długo, bo zeżrą ci śniadanie, panienko. – Karczmarka odeszła, nie wykazując większego zainteresowania osobą Oleandry, co ponownie zaskoczyło królową. Do tej pory była w centrum zainteresowania, a teraz, gdy zdjęła bransolety, diadem i pierścienie była nagle kimś na kogo nie warto było zwracać uwagi.
Z tą myślą królowa odprawiła wieczorną toaletę i położyła się do łóżka. Nie zauważyła nawet, kiedy zapadała w sen. Przeżycia i ciągła droga odcięły ją od świata żywych, jednak nie na długo. Obudziła ją myśl o mężu. Nagły przypływ energii skłonił królową do napisania listu, a wosk ze świecy i jej pierścień posłużyły do stworzenia pieczęci. Nadać wiadomość postanowiła dopiero rano. Wierzyła, że Irman zna tu kogoś, kto byłby na tyle godny zaufania, by zanieść ten list do króla.
O zaufaniu mówiąc, to miało zostać nadszarpnięte. Skończywszy tworzyć pieczęć na kopercie, Oleandra usłyszała kroki i odgłos rozmów na zewnątrz. Niewielki metraż pokoju sprawił, że dźwięk niósł się, jakby dwaj rozmówcy stali tuż nad uchem królowej. A to, co usłyszała, zmroziło jej serce. Jeden głos niechybnie należał do Irmana, drugi zaś, do jakiegoś nieznajomego mężczyzny.
- Ale co ja z tego będę miał? – spytał przewodnik Oleandry takim tonem, że niemal widziała, jak zaciera chytrze ręce.
- Wdzięczność lady Sarabelli, prawowitej dziedziczki tronu, gdy już po niego sięgnie. – Dźwięk imienia rywalki sprawił, że Oleandra zbliżyła się do drzwi, najciszej jak umiała i wyjrzała przez dziurkę od klucza. Nie znała rozmówcy Irmana, ale on sam nie wyglądał na zbyt przejętego tą rozmową. Bardziej pasowałoby określenie: zaciekawiony.
- Wiesz, że takie stwierdzenie może zaprowadzić cię na szubienicę, dobry panie?
- Wątpisz w jej prawowitość?
- Mam wiarę w to, co da się policzyć i wymienić na dziwki i piwo. – odparł Irman o tyle wymijająco, o ile całkiem szczerze. Nieznajomy zarechotał jak żaba, klepiąc się po sporym brzuchu, podtrzymywanym przez złotą przepaskę.
- Tego u boku Sarabelli nie zabraknie. Chodź, omówimy szczegóły. – Rozmówca odciągnął Irmana od królewskiej sypialni i w szampańskich nastrojach odeszli.
To sprawiło, że Oleandra nagle posmutniała. Nie wiedziała z jakiego powodu fałszywość Irmana tak ją zraniła, ale nawet nie była rozgniewana, przynajmniej z początku. Im dłużej myślała o tej sytuacji, drepcząc po swoim pokoiku, tym bardziej ogarniała ją złość. I ta właśnie złość oraz potrzeba wymyślenia jakiegoś wyjścia z sytuacji sprawiła, że Oleandra nie zmrużyła oka już do samego świtu. Lecz gdy rano schodziła na śniadanie miała już plan. Bardzo prosty w istocie. Podeszła do Irmana, jedzącego śniadanie przy ławie i rzuciła mu przed nos sakiewkę ze swoimi kosztownościami. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że za te wszystkie świecące cudeńka można utrzymać się na dobrym poziomie przez kilka, a może nawet kilkanaście lat. Zaskoczony mężczyzna oderwał się od owsianki i patrzył raz na królową, a raz na sakiewkę, brzęczącą bogactwem.
- Tyle wystarczy, żeby kupić twoją lojalność na czas podróży? – spytała bez ogródek. Irman wlepił w królową swoje ciemne jak noc oczy, ale nie powiedział nic. Skinął jedynie głową na znak zgody. Domyślił się, że musiała podsłuchać jego rozmowę. Wrócił do śniadania, ignorując oczywisty gniew Oleandry, która usiadła przy stole, nad swoją miską i skwitowała sytuację jedynymi słowami, które miały paść do końca tego dnia:
- Świetnie. Więc ruszajmy póki dzień jest młody.
Pogoda tej niedzieli była idealna na podróż. Wiatr niósł ulgę zmęczonym wędrowcom, ale nie odbierał im tchu, ni nie przeszkadzał w stawianiu kolejnych kroków. Hal z grzbietu swojego wierzchowca chłonął widoki, roztaczające się przed jego oczami: ferii kolorów lata, które powoli ustępowało miejsca jesieni, migoczącym w przesmykach jeszcze zielonych liściach promieni słonecznych. Gościniec, umoszczony wygodnie pomiędzy dwiema połami lasu był zaiste poetyckim miejscem. Hal wcześniej nie był wrażliwy na piękno. Lubił słońce, lubił lato i wiosenną pobudkę, ale widział pory roku, czy cuda natury raczej w kategoriach oczywistości, ewentualnie tego, czy pogoda jest pomocna, czy przeszkadza w planowaniu walki. Ale gdy poznał Oleandrę zobaczył świat jej oczami. Bardziej kobieco, wytykali niektórzy. Tak, owszem, Hal nie bał się określenia „kobiecy”. Zawsze uważał, że kobiety nadają ton męskiemu światu. Oni go budowali swoimi mięśniami, ale one nadawały mu wartość. Może dzięki miłości, którą obdarzyła go najpierw matka, a później żona widział to wyraźnie, ale nie potrafił zrozumieć, dlaczego nazwanie czegoś kobiecym miałoby być obraźliwe. Więc tak, widział piękno świata oczami żony i wcale się tego nie wstydził. Wręcz przeciwnie, był zafascynowany rzeczami, które wcześniej nie miały dla niego najmniejszego znaczenia.
Gdy tak parł na przód, podziwiając urokliwy zakątek, dostrzegł w oddali niewielką osadę, ukryta szczelnie pomiędzy bezpiecznymi ramionami paproci i dębów, które niczym troskliwa matka i silny ojciec broniły wsi. Król nakazał posłańcowi, by ogłosił ich przybycie. Widział po twarzach współtowarzyszy, że droga dawała im się we znaki. Liczył na to, że jego poddani podejmą rycerzy strawą i chwilą oddechu, a kto wie? Może przy odrobinie szczęścia, uda się królowi zwerbować kilku śmiałków do miecza. Z każdej z chat, pokrytych strzechą wyłoniły się rodziny. Kilku przygarbionych starców wpatrywało się w przybyszy z ławki pod jedną z chat. Cała trójka pykała fajki, wyglądając przy tym jak trzech wschodnich mędrców. Kilka kobiet z dziećmi na rękach, wychodziło na ganek, najwyraźniej oderwane od swojej pracy przy szyciu lub gotowaniu, inne natomiast, dużo młodsze pchały się jedna przez drugą w jednej z chat, by wyjrzeć na przystojnych rycerzy w lśniących zbrojach. Ich siostry i przyjaciółki, w wieku dziecięcym, nie krygowały się zza futryn, biegały po owalnym podwórzu, dzielonym przez wszystkich sąsiadów, zaczepiając żołnierzy i ich wierzchowce.
- Cóż za urodzaj macie. Prawie same dziewczynki widzę wśród dzieci. – zauważył dowódca króla. Kobieta z maleńkim chłopcem, jednym z dwóch w wiosce, potruchtała do króla, skarżąc się zbolałym tonem, chwytając przy tym szatę władcy.
- Wasza wysokość, to nie urodzaj. Mieliśmy mnóstwo chłopaczków. Ale zaczęły się dziać straszne rzeczy, miłościwy panie.
- O czym mówisz, kobieto? – Hal wziął na ręce dziecko i poprowadził kobietę pod ramię w stronę reszty mieszkańców. Nie rozumiał, o czym zrozpaczona wieśniaczka mówiła.
- Straszne rzeczy. Straszne, Wasza Miłość! – zawodziła inna, ubrana od stóp do głów w czerń. Za nią podniosły się inne głosy, równie udręczone. Z chaosu nie dało się jednak nic wyczytać.
- Cisza, dajcie przemówić temu, kto przewodzi wsi. – zażądał Hal. Na przód wystąpił mężczyzna w czarnym kubraku. Miał smagniętą słońcem twarz, zapewne od pracy na świeżym powietrzu, zakrzywiony u nasady nos i zielone oczy, jakby wypłowiałe od promieni słonecznych, lub wypłakanych łez. Mówił spokojnie i rzeczowo, ale w jego głosie słychać było tragedię, jaką przeżył. Król przywołał go do siebie ruchem ręki i spytał o imię.
- Nazywam się Joahim, panie. Przewodzę naszym ludziom i sam doświadczyłem tego, o czym mówiła Margerta. Około pół roku temu, jeszcze nim stopniał śnieg... mój syn zniknął. Miał trzynaście lat. Opłakiwaliśmy, sądząc, że nieopatrznie zapuścił się do lasu i rozszarpały go wilki. Bywał nieprzemyślany – mężczyzna wyłamywał palce, upewniając się, że król wciąż go słucha. – Ale wtedy zniknął kolejny chłopiec. Rówieśnik mojego Derbusa. W ciągu trzech miesięcy zniknęło czterech chłopców. Ludzie powiadają, panie, że w okolicy grasuje strzyga. I to ona porywa dzieci.
- Nonsens. To żadna strzyga. – Król potrząsnął głową, nie wierząc ani przez chwilę w jakieś bzdury o wiedźmach, czy strzygach. Jednak jego poddani wydawali się wierzyć w to niezachwianie.
- Panie, nie tylko nasza wioska cierpi. Dookoła wszędzie słyszy się o znikających chłopcach. – Joahim chciał przekonać króla do swoich racji. To, czego nie potrafił wyjaśnić, wydawało się być winą magi. Hal jednak był nieprzekonany. Tym bardziej, że na wieść o tym, że proceder jest popularny w wielu miejscach, nadstawił uszu. Wymienił znaczące spojrzenie ze swoim podwładnym, słuchając historii Joahima. Jednak nie udało się przekonać ich do wersji o strzydze. Przy kolacji, którą wystawili dla nich poddani, król i jego najbliżsi współpracownicy zagłębili się w rozmowie.
Ten dzień był wyjątkowo cichy. Oleandra miała okazję wsłuchać się bardzo głęboko w śpiew ptaków. Po kilku godzinach takiego milczącego spaceru miała wrażenie, że potrafi się porozumiewać w ptasim języku. Jeszcze kilka godzin i wyrosną jej pióra. Właściwie, nie byłoby to najgorszym życiem: tak sobie latać w przestworzach, gdzie tylko poniosą cię skrzydła. Podobnie żył również Irman. No tak, ale żaden ptasi kompan Oleandry z całą pewnością nie byłby tak sprzedajną świnią o równie okropnym usposobieniu.
Przez cały poranek wspinali się po wzgórzach, po to, by przez całe popołudnie się z nich zsuwać. Chociaż Oleandra miała chwilami problemy z poruszaniem się po śliskich, liściastych zboczach, nie zniżyła się do poproszenia swojego towarzysza o pomoc. On natomiast doskonale widział, że królowa nie raz i nie dwa była bliska upadku, jednak nie wykazał się instynktem dżentelmena.
- Wkrótce dojdziemy na nocleg. Ale tam będę musiał cię przebrać.
- Za co? Twoją dziwkę? – spytała Oleandra, nie ukrywając złości, narastającej z każdym uderzeniem bólu w stopach. Wymowne milczenie Irmana sprawiła, że jak wryta stanęła w miejscu na kilka chwil. Dogoniła towarzysza, nie dowierzając w jego pomysł. - Żartujesz ze mnie. Żartujesz, prawda?
- Nie. Nasz następny przystanek to karczma uciech. – wyjaśnił bez większej ekscytacji. Widać takie przybytki były dla niego codziennością. Niczego innego po takiej paskudnej kreaturze nie można było się spodziewać, przebiegło przez głowę Oleandry. – Zawsze możesz spać tu, z wilkami i dzikami. Może będą przyjaźniejsze niż kilka pań do towarzystwa, zajętych swoimi sprawami.
Zacisnęła pięści w bezsilnej złości, mając ochotę bić go pięściami po głowie. Najpierw wyrwał ją z pięknych sukien balowych, kazał schować wszystkie kosztowności i przedstawiał ją jako swoją kuzynkę ze wsi, a teraz zamierzał zrobić z niej kobietę lekkich obyczajów. To się nie godziło królowej. A jednak, Irman miał w jednym rację: nie miała za dużego wyboru. Bez jego nawigacji i protekcji nie miała najmniejszych szans, by się utrzymać przy życiu, dlatego jakkolwiek go nie znosiła, Oleandra musiała tolerować pomysły Irmana, nawet jeśli były one złośliwe. Pochłonięta złością i bezsilną irytacją, odbijającą się na jej twarzy w promieniach zachodzącego słońca, dostrzegła rozłożone sidła. Sidła, w które bez najmniejszego zawahania kroczył Irman. W ostatniej chwili Oleandra zareagowała.
- Ostrożnie. – ostrzegła towarzysza, odciągając go na bok tak energicznie, że oboje byli bliscy nieprzyjemnego spotkania z twardą ziemią lecz Irman utrzymał równowagę i złapał królową, by ta nie upadła, po czym ruszył w drogę. Bez nawet słowa podziękowania.
- Nie ma za co. – bąknęła pod nosem Oleandra, ruszając dalej za Irmanem, przez chwilę nawet żałując, że nie pozwoliła mu zostać kaleką. Niewydarzony baran. Po kilku kolejnych wypełnionych ciszą minutach, gdy wyszli z lasu na gościniec i weszli pomiędzy zabudowania, rycerz zatrzymał się, przywołując Oleandrę ruchem dłoni do siebie. Przez chwilę przyglądał się uważnie jej postaci, po czym zażądał:
- Uderz mnie w twarz.
- Słucham? Za co? – Oleandra spojrzała na niego zdezorientowanym wzrokiem, a wtedy Irman jednym ruchem rozszarpał sznurki jej sukni, wystawiając niemal całe piersi królowej na widok publiczny. Lea automatycznie przyłożyła w twarz rycerzowi. Tak głęboki dekolt nie był przyzwoity nawet najniżej urodzonej szlachciance, a co dopiero królowej. Irman jedynie się uśmiechnął, rozsmarowując czerwone owoce z malinu na ustach i policzkach Oleandry.
- Pięknie wyglądasz. A teraz pomyśl, że nie połknęłaś kija w dzieciństwie i potrafisz się bawić. – Irman objął królową w talii tuż przed drzwiami karczmy.
- Ależ ja potrafię! – oburzyła się Oleandra, opierając dłoń na ramieniu towarzysza, jakby wcale nie żywiła do niego niechęci, a jedynie ukontentowanie. Otwarłszy drzwi oboje, niczym aktorzy wyuczeni swoich ról wybuchli perlistym śmiechem.
Udawanie pijanych i rozochoconych wychodziło im całkiem umiejętnie. Gdyby ktoś postronny nie znał ich relacji, można by powiedzieć, że Oleandra i Irman stanowili bardzo zgrany zespół. Rycerz tulił ją, gdy pożywiali się kolacją, a Lea zalotnie machała rzęsami i eksponowała swój i tak obnażony dekolt, próbując uwieść Irmana. Gdy po tym wieczorze pełnym obserwacji innych par, zakochanych za miedziane monety.
- Na dobrą sprawę, to ja jestem twoją dziwką. – zauważył Irman, siadając w otwartym oknie sutereny na poddaszu, którą wynajęli na dzisiejszą noc. W ciszy wypełnionej pytaniem Oleandry, słychać było jedynie stłumione odgłosy zabawy z dołu. – Płacisz mi za „usługę”.
Królowa, pewnie zamroczona winem i zmęczeniem, zaśmiała się niekontrolowanie, klęcząc przy misce z wodą, zmywając „makijaż”. Wstała z miejsca, gdy jej twarz była już czysta, rzucając się na łóżko. Było o wiele wygodniejsze niż to, w którym spała wczorajszej nocy. Nie powinna chichotać na jakiekolwiek słowo Irmana, ale dzisiaj nie potrafiła już pozostać ani sztuczną prostytutką, ani obrażoną władczynią. Potrzebowała przerwy od tego wszystkiego. Rozplotła włosy, rozmasowując bolącą skórę głowy.
Irman również potrzebował odpoczynku. Ściągając napierśnik i kubrak, koszula rycerza podniosła się w górę, ukazując nagie plecy mężczyzny. Oleandra skromnie odwróciła wzrok, nie chcąc napawać się widokiem ciała innego niż własnego męża. Jej uwadze nie umknął fakt, że Irman miał plecy przeorane bliznami. Jakby ktoś go biczował do upadłego. Nie były to nowe ślady. Musiały mieć kilka lat.
- Będę spał w fotelu. Zejdę na dół, gdy minie wystarczająco dużo czasu, by uwierzyli, że się zabawialiśmy.
- Nie, nie. – Oleandra pokręciła głową, podciągając kolana pod brodę, opierając się o ścianę. – Nie musisz. Możesz spać tutaj. Łóżko jest wystarczająco duże, wyśpimy się na nim oboje.
Irman uniósł brew, zdziwiony nagłą zmianą nastawienia królowej. Chciał powiedzieć coś na temat wczorajszej nocy lecz nim mu się to udało, Oleandra wyskoczyła z łóżka, gdy zobaczyła nadjeżdżający oddział rycerzy na koniach.
- Clandestine!
Najbardziej w tym rozdziale podobała mi się ta prawdziwa twarz Irmana, którą nam pokazałaś. Byłąm w kompletnym szoku, kiedy okazało się, że jest sprzedajną świnią. Myślałam, że to taki wolny strzelec, facet z zasadami, co to trzyma się z boku, ma swój trudny charakterek, ale w razie czego jest gotów do pomocy. A on za trochę złota byłby w stanie wydać Oleandrę! I pewnie jakąkolwiek inną osobę również. A tak go lubiłam! To zmniejszyło moją sympatię do niego - w końcu jest świnią! - ale bardzo dobrze wpłynęło na mój odbiór opowiadania. Lubię jak rzeczy okazują się inne niż mi się wydawało.
OdpowiedzUsuńBardzo podobało mi się też ta scena w barze. Zobaczyliśmy Oleandrę w innym wcieleniu. Jako dziewczynę, zwykłą chłopkę, a nie królową. I powiem Ci szczerze, że bardzo żałuję, że na końcu rozdziału pojawia się Clandestina. No chyba, że on i Oleandra koniec końców się nie zobaczą. Nie lubię jak coś za szybko się wyjaśnia. Mogłaś nas trochę dłużej potrzymać w niepewności. Tzn, Hal mógłby jeszcze przez kilka rozdziałów nie wiedzieć co z żoną (wtedy ten list wywołałby więcej emocji), a Oleandra mogłaby trochę więcej czasu spędzić poza dworem, w towarzystwie tego Irmana. Nie byłoby tak prosto...
Ale nie wiem co dla nas szykujesz, może to wcale nie jest koniec rewelacji, dlatego nie będę narzekać. Czekam na kolejny i jestem ciekawa, jak to się rozwinie.
Pozdrawiam! ;*
Clandestine*
UsuńStarałam się zastosować do Twoich wskazówek spod ostatniego rozdziału i nie robić pewnych oczywistości i cieszę się, że udało mi się Cię zaskoczyć.
UsuńOleandrę czeka jeszcze dużo zakrętów na drodze i wiele niecodziennych sytuacji. A pojawienie się Clandestina o niczym absolutnie jeszcze nie świadczy. Spokojnie ;>
Pozdrowienia ;*
Na to liczę! :D
Usuń